Translate this blog to your language (original language - polish)

piątek, 6 stycznia 2017

Opowiadania



 DZIENNIK1/50
 14.02.1985r. W-wa.
-Misja Kapsztadzka-
CZ.1.
Spotkanie dzisiejsze ma nam naświetlić w przybliżeniu obraz zadania jakie nas czeka na misji Kapsztadzkiej / taką nazwę przyjęliśmy dla tej operacji /. Jest nas łącznie dwadzieścia osób przydzielonych do przeprowadzenia tego zadania, macie ze sobą współpracować i organizacyjnie rozpracować całość zlecenia. Wskazał na nas - wasza siódemka, dwie grupy po cztery osoby wspierające zadania na miejscu w RPA. Dwie osoby z ambasady USA, jeden przedstawiciel placówki dyplomatycznej RPA z Kapsztadu. Pozostała dwójka wskazał na siebie i kobietę siedzącą koło niego tu na miejscu w agencji Biura będziemy odbierać wasze meldunki bieżące i koordynować całą siecią zebranych informacji uzyskanych w trakcji zadania. Znacie wszyscy zasady bez nazwisk.
Każda z grup ma raportować co 12 godz. bieżącą sytuację.
Zadania macie przydzielone w osobnych teczkach, które dostaniecie przed wyjściem. Macie tam wszystkie kontakty na miejscu łącznie z poszczególnymi grupami i placówkami.
W ogólnym zarysie sytuacja wygląda następująco.
Wywiad USA współpracujący z Kapsztadem uzyskał poufne informacje o pojawieniu się w okresie ostatnich kilkunastu dni na czarnych rynkach RPA, najwięcej właśnie w Kapsztadzie znacznych ilości złota w sztabkach 1kg. z nadrukiem kopalni diamentów komina Kimberlitowego zamkniętej prawie siedemdziesiąt lat temu. Ponadto do jubilerów zaczęły napływać spore ilości nieoszlifowanych diamentów.
Kopalnia Kimberlitowa została zamknięta na początku 20 wieku w latach 1914/1915. Pogłoski chodzą, że przed zamknięciem znaczne ilości tych wydobytych diamentów i przetopionego złota zostały gdzieś ukryte i plany zaginęły wraz z inwazją pierwszej wojny światowej. W czasie drugiej wojny grupy poszukiwawcze III Rzeszy intensywnie przeczesywały tereny przyległe do kopalni, widocznie bez rezultatu ale pogłoska o skarbach pozostała.
W/g wstępnych ustaleń sztolnie w różnych kierunkach mają kilkadziesiąt km. Częściowo są od dawna zlane wodą.
Obecnie grupa tubylców i najemników na czyjeś zlecenie zaczęła intensywnie przeszukiwać tereny wokół krateru kopalni.
Strona USA i RPA zleciła nam rozpoznanie w terenie i w razie potwierdzenia skoordynowanie wspólnych działań.
Resztę szczegółowych zadań każda z grup ma w swoich teczkach. Jutro w sobotę i w niedzielę różnymi liniami lecicie do Kapsztadu - powodzenia.

CZ.2.
Z Warszawskiego Okęcia do Kapsztadu wylecieliśmy w sobotę wczesnym rankiem 15.02.1985 r. Cała moja szóstka współpracowników, z którymi znaliśmy się i mogliśmy na sobie polegać od wielu lat. Wspólne poprzednie misje potwierdziły naszą zażyłość i zaufanie w nawet drastycznych sytuacjach.
Komplety dokumentów przygotowane na takie wyjazdy zapewniało Biuro.
Po kilku godzinach wylądowaliśmy we Włoszech na Rzymskim lotnisku Fiumicino gdzie z niewielkim poślizgiem czasowym z przyczyn technicznych wsiedliśmy na lot do Kapsztadu.
Procedury kontrolne jak wszędzie są w miarę skrupulatne.
Na portalu Kapsztadzkiego portu lotniczego - KAPSZTAD - wylądowaliśmy wczesnym niedzielnym rankiem.
Przywitała nas przepiękna pogoda niebo błękitne, temp. plus 20 st.C. Na lotnisku czekało na nas dwóch kurierów, którzy usadowili nas w dwu autach. Jedno z aut to Chrysler Voyager o podwyższonym podwoziu terenówka z napędem na obie osie. Drugie auto to francuski Pe got klasy - S - z tradycyjnym wyposażeniem aut osobowych.
Bez zbędnych pytań zawieźli nas do wynajętej willi w dzielnicy portowej Victoria. Okazało się, że właśnie w tej dzielnicy można szybko się wtopić w tło nie rzucając się nikomu szczególnie w oczy. Budynek jak w pobliżu wiele innych, wolnostojący na niewielkiej posesji z kilkunastoma krzewami i trawnikiem.
Wjazd pod budynek do dwu garaży otwieranych automatycznie.
Wnętrze budynku standardowe jak w wielu podobnych już stacjonowaliśmy. Salon ok 40 m2, 3 pokoje na parterze, 2 łazienki, kuchnia. Na poddaszu kolejne 3 pokoje i łazienka.
Kuchnia wyposażona w lodówkę, zamrażarkę, obie po brzegi wypełnione art, żywnościowymi. Pośrodku obszernej kuchni stół 1.5m./ 3m długości, 10 wygodnych kuchennych krzeseł. Mikrofalówka, kuchnia elektryczno gazowa na 6 palników z piekarnikiem na prąd.
W jednym z pokoi stało kilka kartonów ze sprzętem niezbędnym do prowadzenia zamierzonej operacji. Broń, aparaty cyfrowe, kamera cyfrowa na podczerwień, noktowizory, gotówka w ilości 50 tyś. randów - tj. ok 5 tyś $.

CZ.3.
Do dyspozycji pozostawiona nam oba auta, którymi nas tu dowieziono. Obaj kurierzy ulotnili się po prezentacji lokalu i wyposażenia willi. Dając nam całą niedzielę na odpoczynek i zaaklimatyzowanie się w tej części strefy czasowej i klimatycznej.

Pierwszy meldunek wysłaliśmy do Biura w Warszawie rano o godz. 9oo z telefonu stacjonarnego z wilii.
Niedzielę spędziliśmy na odpoczynku i psychicznym przygotowaniu się do czekającego nas niebawem zadania.
Wieczorem dostaliśmy wiadomość, że w poniedziałek z samego rana przyjedzie  przewodnik i zapozna nas z terenem gdzie mieszkamy. Potem pojedziemy do krateru by zobaczyć na miejscu teren nas interesujący.
Rzeczywiście o 8oo zjawił się jeden z poprzednich kurierów. Przywiózł nam wyposażenie satelitarne do komunikowania się w terenie. Zapoznał  z jej działaniem, na jakich częstotliwościach mamy się kontaktować z nimi, miedzy sobą w terenie i z naszymi dwiema grupami tu na miejscu w Kapsztadzie.
Zaprosił nas na rekonesans w terenie.
Przyjechał takim samych Chryslerem jak nasz z napędem na obie osie, terenówka jakich wiele tym rejonie Afryki.
We czterech wsiedliśmy i nasz przewodnik piąty i ruszyliśmy, najpierw zwiedziliśmy okolice naszej portowej dzielnicy Victoria.
Wyjaśnił jak i gdzie się poruszać w pobliżu naszego miejsca zamieszkania i po godzinie pomknęliśmy piękną autostradą w kierunku miasta Kimberly. Trasę ok 200 km. przebyliśmy w niecałe półtorej godziny.
Nasz przewodnik cały czas nadawał, dowiedzieliśmy się wiele ciekawych i jak się potem okazało niezbędnych informacji.
Kimberly - położone Południowa Afryka nieopodal zbiegu dwu rzek Oranje i Vaal. Ośrodek prowincji przylądkowej Północnej Administracji. Już w XIX w. w 1866 r. rozpoczęto wydobycie diamentów. Prawdopodobnie wydobywano i złoto ale tego nie ma w kronikach. Oficjalne zamkniecie kopalni zakończenia wydobycia datuje się tuż przed rozpoczęciem pierwszej wojny światowej w 1914 roku. Miasto obecnie liczy ok 100 tyś. mieszkańców, po kopalni pozostała ogromna dziura o głębokości
ponad 200 m. i rozmiarach 430/880 m. Cały krater i tereny przyległe zajmują teren około 17 ha.
Praktycznie nie brakuje śmiałków by nadal się zagłębiać w tunelach krateru w poszukiwaniu diamentów. Oficjalnie nie jest to zabronione, jest to tak zwana forma przyciągania turystów w te rejony. W/g legalnych informacji z krateru wydobyto w czasie jego eksploatowania ok. 3 tony diamentów, ale nieoficjalne źródła podają, że mogło tego być i 3 razy tyle.
Komin kimberlitowy wydrążony ludzkimi rękoma do dziś stanowi nie lada zagadkę. Zalany do połowy wodami opadowymi i podskórnymi. Odnogi bocznych tuneli / dawnych sztolni / częściowo zalanych wodą stanowią nie lada gratkę dla poszukiwaczy. W/g nieoficjalnych informacji długość łączna korytarzy w różnych kierunkach od krateru może przekraczać nawet 100 km.
 

CZ.4.
Do samego krateru nie podjechaliśmy, dwóch moich ludzi zostało w aucie na parkingu. We trzech wyruszyliśmy za wraz z przewodnikiem na rekonesans.
Pogoda piękna, południe, dziarsko pokonaliśmy w malowniczym terenie 3 km. od parkingu do krateru kopalni.
Naszym oczom ukazał się krajobraz księżycowy, krater wypełniony do połowy wodą, olbrzymia dziura w ziemi.
Okolica wokoło zalesiona, chaszcze, lasy sosnowo dębowe.
Droga, którą tu dotarliśmy to najprostszy odcinek od parkingu do krateru. Od otworu kopalni w kierunku południowym ze stromym spadkiem w dół schodziły dwa wąwozy szerokości od 30 - 40 m. Ziemia gliniasta, spękana koloru rdzawo czerwonego.
Samochodem terenowym praktycznie można by się tu dostać ryzykując uszkodzeniem zawieszenia.
Zbocza wąwozów porośnięte krzewami przechodzącymi w jednostajny las dalej powyżej . Częściowo na zboczach powywracane drzewa z korzeniami podmywane systematycznie przez deszcze i obsuwające się ściany wąwozu.
Już tego dnia nasunęły nam się pewne przypuszczenia, które musieliśmy wspólnie przedyskutować i potem skorygować tu na miejscu przy kraterze.
Rekonesans potrwał kilka godzin, dopiero tuż przed zmierzchem dotarliśmy do naszej Kwatery.
Zdaliśmy kolejny meldunek o stałej porze. Dostaliśmy informację, że grupy pozostałe poczyniły wstępne czynności operacyjne. Mamy się z nimi skontaktować by podzielić się wspólnymi ustaleniami.
Zrobiliśmy wstępne rozpoznanie w terenie, nadszedł czas na rozpoczęcie działań. Siedząc przy kolacji przy planach omawialiśmy szczegóły na kolejny dzień misji.
Skontaktowaliśmy się z członkami naszych ludzi tu na miejscu i umówiliśmy się na następny dzień na omówienie dotychczasowych ustaleń i podział zadań na poszczególne grupy. Dwóch z naszych w towarzystwie opiekuna i ewentualnie pozostałych ludzi ma wyjść w miasto. Należy ustalić, którzy z jubilerów są zamieszani w skup towaru, sprawdzić ich monitoringi i okolice sklepów. Zrobić kopie nagrań z okresów zakupu trefnego towaru do dalszych prac operacyjnych.
We trzech pojedziemy na miejsce do wąwozów celem wybrania odpowiedniego miejsca na zrobienie punktu obserwacyjnego.
Musimy ustalić jakie i ile materiałów będą nam potrzebne do kamuflażu kryjówki.
W ten sposób zleciał nam pierwszy dzień tygodnia na przygotowaniach. Z pełnymi brzuchami i głowami zakończyliśmy o godz. 23oo dzień pełen wrażeń.

CZ.5.
We wtorek punktualnie o 8 oo zjawiło się dwóch naszych opiekunów, oraz sześciu ludzi z naszych dwu grup operacyjnych. Przywieźli jedną sztabkę złota pożyczoną od jednego z jubilerów. Złoto z nadrukiem kopalni Kimberly, wybitą próbą najczystszego złota 999,9 - 24 karatów, oraz datą wykonania odlewu i wagą 1000 gram /28.03.1913 r.
Zrobiliśmy kilka zdjęć odlewu i opiekun zabrał sztabkę.
O godz. 9 oo zameldowaliśmy o czynnościach zaplanowanych na ten dzień. Zrobiliśmy szybką odprawę. Poinformowano nas o wstępnych ustaleniach obu grup stacjonujących na miejscu oraz informacjami zdobytymi przez ambasadę USA i placówkę Kapsztadzką. Zaczął się wyłaniać obraz ile osób jest zaangażowanych w działalność przestępczą - ok. 30 -. Nie jest wykluczone, że zamieszane są też osoby z administracji którejś z placówek Kapsztadzkich, która nadzoruje całość przedsięwzięcia.
Musimy więc wszystko starać się ile to jest możliwe trzymać w ukryciu, nie wtajemniczając zbędnych osób w nasze przedsięwzięcie.
Zgodnie z ustaleniami z poprzedniego dnia stworzono dwie grupy z opiekunami po 5 osób, które udały się do miasta sprawdzić jubilerów, monitoringi sklepowe i uliczne. Ustalić stałą obserwacje podejrzanych punktów. Podzieleni na grupy wyruszyliśmy do wykonania zleconych czynności.
Ja i dwu moich ludzi wsiedliśmy do Chryslera i udaliśmy się ponownie do krateru. Po półtorej godziny byliśmy na miejscu. Autostrada jak lusterko wcale nie czuć było prędkości z jaką jechaliśmy 180/200 km./godz. Dopiero ok. 3 km. zjazd na wjazdówkę do parkingu spowolnił jazdę.
Pogoda wspaniała tuż po 11 przed południem ruch na parkingu niewielki kilka aut osobowych i jeden autokar turystyczny.
Wraz z turystami spacer do krateru zajął nam jak zwykle pół godziny. Odłączyliśmy się od grupy zmierzających do krateru i weszliśmy na pobliskie wzgórza. Chcieliśmy wybrać najlepszy punkt obserwacyjny. Po dwu godzinach spaceru mieliśmy już idealny obraz terenu i dogodne miejsce na założenie bazy obserwacyjnej. Na zboczu jednego z wąwozów wśród powyrywanych drzew z korzeniami i krzewów zarastających zbocze. Trudno dostępny teren, ale idealne miejsce z widokiem na krater i okolice. Ustaliliśmy jakie materiały maskujące najbardziej będą pasowały do tej okolicy, który sprzęt nam będzie niezbędny do prowadzenia obserwacji.
Pochodziliśmy jeszcze w okolicach krateru, popstrykaliśmy sporo zdjęć jak wszyscy turyści.
Stwierdziliśmy, iż turyści stanowią idealna przykrywkę dla nas i na pewno utrudnienie dla ewentualnych poszukiwaczy.
Nie jest proste zejście nie zauważonym ze sprzętem wspinaczkowym do krateru, oczywiście z osobami zabezpieczającymi na górze.
Na razie dla nas to same plusy, jak zwykle optymistycznie patrzyłem na za i przeciw, wyciągając same pozytywy dla siebie.
CZ.6.
Zeszło nam do godz.18 oo, byliśmy już zdecydowani co do lokalizacji założenia punktu obserwacyjnego. Jednocześnie wynikła kolejna przeszkoda - dojazdy do krateru z odległego 200 km. Kapsztadu. Postanowiliśmy poruszyć temat dodatkowej lub zmiany kwatery na Kimberly na okres pobytu przy obserwacji kopalni. Po 20 oo byliśmy na naszej kwaterze w Kapsztadzie.
Całą drużyną w komplecie zaczęliśmy analizować wyniki ostatnich dni. Niewiele przyniosły obserwacje na mieście, tyle tylko, że uzyskaliśmy kopie kaset z monitoringów, które zabrano do analizy. Kaset ze sklepów i punktów ulicznych było ponad 40 co utrudniało, jednocześnie dawało nadzieję na punkt zaczepienia. Wszystkie trzeba było dokładnie przejrzeć, ustalić czas i osoby nas interesujące. Problemem tym zajęła się jedna z grup pomocniczych. W meldunku do Warszawy zgłosiliśmy potrzebę zmiany kwatery na Kimberly.
W środę rano wyjechaliśmy do miasta celem dokonania zakupów materiałów do maskowania kryjówki i sprzętu dodatkowego do dalszej pracy.
Odwiedziliśmy kilka sklepów budowlanych i ogrodniczych, oraz jeden ze sprzętem alpinistycznym. Trafiliśmy na maty maskujące z grubej foli laminowanej w kolorze khaki, kupiliśmy 10 m.b. o szer. 1,6 m. Zaopatrzyliśmy się w linki alpinistyczne 2 szt. po 100 m. bloczki, 2 czekany, buty wspinaczkowe, drabinka linowa 70 m. oraz jeszcze kilkanaście drobiazgów, które uważaliśmy za niezbędne i przydatne w terenie.
Zeszło nam do godz. 15 oo. W tym czasie nasi chłopcy byli w mieście gdzie mieli za zadanie ustalić dogodne punkty obserwacyjne do czynności operacyjnych obiektów nas interesujących. Wieczorem ponownie zdaliśmy relacje z działań i zastanawialiśmy się nad nad czynnościami minionego dnia, analizując spostrzeżenia i uwagi każdego z moich ludzi.
Ustaliliśmy zakres działań na następny dzień dla wszystkich.

CZ.7.
W czwartek rano po zdaniu meldunku i otrzymaniu zwrotnych informacji z Biura przyjechał do nas jeden z opiekunów.
Poinformował nas o zatwierdzeniu kwatery, siedliśmy do Chryslera we czterech i pojechaliśmy do Kimberly odebrać lokal i poczynić przygotowania punktu obserwacyjnego przy kopalni.
W Kimberly na obrzeżach miasta w dzielnicy domów prywatnych
zobaczyliśmy dom jednorodzinny ogrodzony wysokim parkanem z bramą wjazdową otwieraną pilotem. Na sporej posesji porośniętej wypielęgnowanym trawnikiem rosło sporo różnych krzewów zimozielonych, tuje, cyprysy oraz wiele krzewów ozdobnych. We wnętrzu budynku znajdowała się sporych rozmiarów kuchnia, sześć pokoików niewielkich oraz dwie łazienki i ubikacja. Budynek parterowy z dobudowanym obszernym garażem na dwa pojazdy. Opiekun wręczył nam klucze udzielił jeszcze kilka istotnych informacji i odjechał.
Postanowiliśmy następnego dnia całą naszą ekipę przenieść tu na miejsce a tamten lokal oddać innej ekipie.
Pojeździliśmy trochę po mieście celem rozpoznania gdzie co się znajduje w okolicy. Nieopodal przy zjeździe z autostrady, która łukiem omijała miasto znajdował się spory market, dwa bary z motelami i stacjami benzynowymi. Dalej kilka sklepików osiedlowych wciśniętych na prywatnych posesjach.
Podjechaliśmy na parking pod krater i całą czwórką z plecakami pomaszerowaliśmy przygotować punkt obserwacyjny.
Zeszło nam ponad cztery godziny na budowie i kamuflażu kryjówki, wielokrotnie schodziliśmy kilkadziesiąt metrów powyżej i poniżej w różnych kierunkach robiąc kolejne korekty.
Zadowoleni ze swojego dzieła wróciliśmy na kwaterę gdzie jeden pozostał a resztą udaliśmy się do Kapsztadu po pozostałą część grupy i sprzęt. Poinformowałem zleceniodawców z ambasady USA o zmianie i akceptacji kwatery, oraz o pozostawieniu do ich dyspozycji tej dotychczasowej. Wieczorem zgłosiłem w meldunku do Biura o naszej decyzji. Otrzymaliśmy kolejne informacje od koordynatora o postępach prac.
Przy kolacji jeszcze na starym miejscu podsumowaliśmy dzień pracy i omówiliśmy zadania na kolejny dzień.

CZ.8
Pitek, rano godz. 8oo przyjechała jedna z grup naszych ludzi z Warszawy i razem zapakowaliśmy niezbędne rzeczy do naszych dwu aut łącznie z częścią prowiantu.
Trochę pogadaliśmy dla relaksu o pierdołach.
Zameldowaliśmy się o stałej porze i wyruszyliśmy do nowej kwatery. Na miejscu byliśmy sporo przed południem. Rozlokowaliśmy się po pokojach i we trzech zrobiliśmy sobie mały rekonesans w okolice krateru.
Nic się nie dzieje wszystko OK, więc postanowiliśmy pomyszkować po okolicy i dopiero wieczorem dotarliśmy na kwaterę. Koledzy w tym czasie uzupełnili zaopatrzenie w artykuły żywnościowe. Więc przy kolacji i piwku omówiliśmy nasze poczynania, zdaliśmy relacje w meldunku i poszliśmy spać.
Następnego dnia z rana zostaliśmy poinformowaniu przez centralę o przydzieleniu nam nowego opiekuna na tym terenie. Zjawił się niebawem przedstawiając się, starszy siwy pan przed sześćdziesiątką z niebywałą energią witalną.
Okazał się nim emerytowany pułkownik. Przepracował wiele lat na placówkach dyplomatycznych USA w kilku krajach przeważnie w Afryce bo stąd się wywodził jako rodowity afro-Amerykanin z Burów. W wieku 55 lat przeszedł na emeryturę z własnej woli mimo, iż mógł jeszcze dalej pracować - by zająć się swoimi pasjami jakimi są podróże po Afryce. Osiedlił się przed 10 laty
jeszcze przed przejściem na wypoczynek w Kimberly pracując w ambasadzie w Kapsztadzie. Zamieszkał tu z rodziną, żoną, trzema synami i córką. Obecnie został tylko z żona, dzieci po skończeniu studiów rozjechały się po świecie. Natomiast on z żona spędzają czas poświęcając się pasji - podróżowaniu.
Został wstępnie poinformowany, że jesteśmy pasjonatami zwiedzania, czyli bratnie dusze. Zapoznał nas na wstępie / nie śmieliśmy mu odmówić / szczegółowo z historią kopalni i okolic, która trochę odbiegała od już nam znanej.

CZ.9
Do nowo powstającej osady w drugiej połowie XIX wieku zaczęli ściągać pierwsi osadnicy kiedy to nad brzegami rzek Oranje i Vaal znaleziono pierwsze diamenty. W pierwszych latach osada zaczęła się rozrastać i jej pierwotna nazwa to New Rush, którą już po kilku latach zmieniono na na cześć lorda Kimberly-a na obecną nazwę miasta. Miasto dzięki wydobyciu diamentów i napływającej ludności szybko się zaczęło rozrastać i bogacić.
Okres świetności trwał ponad 100 lat do początku lat 40 XX wieku, do chwili wyczerpania zapasów i nieopłacalności ich dalszej eksploatacji. Oficjalnie kopalnię zamknięto w 1914 roku wraz z wybuchem pierwszej wojny światowej z obawy przed ekspansją wojsk niemieckich na Afrykę. Nieoficjalnie poszukiwania trwały nadal i dopiero druga wojna światowa zakończyła poszukiwanie ludności miejscowej.
Z chwilą wkroczenia nazistów do akcji wkroczyły oddziały poszukiwawcze niemieckie kontynuując poszukiwanie skarbów, które w/g legendy były tu gdzieś ukryte. Mimo kilkuletnich poszukiwań i włączania w to ludności miejscowej pod przymusem nic nie znaleziono i odstąpiono od dalszych poszukiwań wraz ze zbliżającym się zakończeniem wojny w roku 1944.
Obecnie Kimberly nie ma większego znaczenia gospodarczego, utrzymuje się z turystyki, drobnej przedsiębiorczości rzemieślniczej. Mamy kilka muzeów związane z naszym regionem wydobywczym i obróbka diamentów.
Mamy sporo atrakcji, jeśli będziecie zainteresowani to wam je pokarzę. Góra Stołowa, Park Narodowy Hluhluwe Umfolosi, Sun City, Przylądek Dobrej Nadziei, Park Narodowy Krugera, i jeszcze wiele innych.
Bardzo popularne regiony turystyczne to Limpopo, Kwa Zulu-Natal, Gauteng, Northern Cape, Western Cape, żyją tu afrykańskie koty - lwy, lamparty, gepardy, żbiki.
Opowiadając to widać było w nim pasjonata swojego kraju i żyłkę podróżnika. W wolnej chwili postanowiliśmy dać się porwać jego pasjom, którymi chciał nas zarazić.

CZ.10
W sobotę wieczorem przy zdawaniu meldunku dostaliśmy niepokojąca wiadomość żeby przez jakiś czas do odwołania nie pokazywać się przy kraterze, o szczegółach miał nas poinformować pracownik placówki RPA. W/g informacji miał się pojawić w niedzielę lub poniedziałek osobiście u nas.
Musiało się coś wydarzyć skoro podjęto taką decyzję.
Kupiliśmy dwie butelki 07 l. Whisky Johnnie Walker, wychodząc z założenie, że na frasunek najlepszy jest trunek. Niedzielę spędziliśmy na leniuchowaniu.
W poniedziałek dopiero przed południem zjawił się zapowiedziany przedstawiciel. Przywiózł kilka zdjęć i teczkę z dokumentami. Opowiedział nam dlaczego dostaliśmy zakaz zbliżania się do krateru. W sobotę rano grupa turystów zapaleńców grotołazów przyjechała pod krater z zezwoleniem z Ministerstwa Turystyki i Ochrony Środowiska na możliwość zejścia do szybów kopalni. Przybyło ich na miejsce dwa autokary około 80 osób. Z pełnym ekwipunkiem część zeszła do tuneli. Po kilku godzinach około południa jedna z grup grotołazów zameldowała do dowódcy wyprawy, że w korytarzu nr 31 /okazało się, że korytarze są ponumerowane/ w odległości około 100 m. od kratery znaleziono zwłoki trzech mężczyzn. Temperatura w tunelach wynosiła ok 3 st. C, więc zwłoki były w niezłym stanie.
Przyjechała lokalna policja i kryminalni z Kapsztadu. Zwłoki po czynnościach operacyjnych i dokonaniu niezbędnej dokumentacji zabrano do prosektorium medycyny sądowej do Kapsztadu. Więcej informacji mieliśmy dostać pod koniec tygodnia. W tym czasie mamy całkowity zakaz zbliżania się do krateru. Wobec tego skontaktowaliśmy się z Biurem skąd otrzymaliśmy instrukcję potwierdzającą powyższą.

CZ.11
Poinformowaliśmy naszego opiekuna miejscowego, że jesteśmy zainteresowani kilkudniową wycieczką związaną ze zwiedzaniem jeśli by miał czas i ochotę nas poprowadzić.
Zaproponował, że od wtorku na kilka dni możemy się wybrać, przygotuje nam trochę atrakcji turystycznych. Cóż nam pozostało przecież nie będziemy siedzieli bezczynnie w domu trzeba wykorzystać okazję, bo taka może nam się już nie powtórzyć. Zadzwoniłem do naszych ludzi do Kapsztadu informując ich o naszej decyzji. Powiedzieli, że siedzą nad kasetami i zejdzie im jeszcze dobre kilka dni na przeglądaniu, analizowaniu obrazów. Natomiast zabrane zwłoki znajdujące się w prosektorium poddawane są szczegółowym oględzinom, po których zakończeniu dostaniemy raport. Dodano jeszcze, że nieopodal zwłok znaleziono puste skrzynki w ilości cztery sztuki najprawdopodobniej po sztabkach złota i diamentach. Skrzynki są solidnie wykonane z drewna dębowego zaimpregnowanego, dodatkowo z okuciami z blachy miedzianej.
Opiekun na początek zaproponował nam 3 - 4 dniowy wypad do Parku Narodowego Hluhluwe - Umfolozi.
Po przedstawieniu naszej propozycji do naszego Biura dostaliśmy zgodę na kilkudniową eskapadę z codziennym raz na dobę meldowaniem się wieczorem między 21 - 24 oo.
Dwu moich ludzi zostało na miejscu nie mieli ochoty na wycieczkę a my w piątkę z przewodnikiem i jego żoną we wtorek rano 25.02.1985 r. na dwa auta naszym Chryslerem i jego Toyotą terenówką wyruszyliśmy w trasę. Ja siadłem do małżeństwa a moi chłopcy pojechali naszym samochodem.
Kilka godzin spędziliśmy na jeździe podziwiając mijane krajobrazy i miejscowości Afrykańskiego specyficznego klimatu.
Przed wjazdem do Parku wykupiliśmy wałcz ery wjazdowe na kolejne trzy dni dla całej naszej grupy po 30$ na osobę.
Zaopatrzyliśmy się w suchy prowiant, zapasy wody i paliwa.
Z uwagi na zagrożenie malaryczne również w środki zapobiegawcze do codziennego stosowania.
Pierwszą noc spędziliśmy na obrzeżach Parku w świetnym hotelu St Lucia Wetlands, gdzie spotkaliśmy się ze wspaniałą obsługą. Zjedliśmy w hotelowej restauracji wyborna kolację z szampanem.
Nastawieni na dni szaleństwa udaliśmy się na spoczynek przed ekscytującymi kolejnymi dniami dla nas egzotycznej wyprawy.

CZ.12
W parku liczącym około 100 tyś. km.2  terenów górzystych i gęsto porośniętych puszczą podzwrotnikową znaleźliśmy się jak na końcu świata. W środę rano pobudka o 6 rano i po śniadaniu hotelowym wsiadamy do aut i wyjazd w teren.
Nie musieliśmy brać przewodnika z biura parku ponieważ mieliśmy swojego, bo nasz miał wszystkie potrzebne uprawnienia i kwalifikacje, które przedstawił przed wjazdem do parku.
Dostaliśmy kolorowe foldery, jakie i w których rejonach możemy spotkać zwierzęta, oraz wytyczne jak mamy się zachowywać w przypadku spotkania ze zwierzętami na naszej trasie.
Na przedstawionych zdjęciach były białe nosorożce, lwy, słonie, bawoły, lamparty, oraz informacje o innych rzadszych okazach jak czarne nosorożce. Przewodnik opowiadał nam podczas posiłków na postojach historię powstania parku i o ochronie przed kłusownictwem zagrożonych gatunków zwierząt w parku.
Już na pierwszym postoju spotkaliśmy niewielkie stadko najpopularniejszych w tym rejonie nosorożców białych pasących się nieopodal szlaku przejazdowego, wyglądały imponująco na porośniętej sawannie w tle gór na horyzoncie.
Od czasu do czasu wzdłuż drogi lub ją przecinając spacerowały bawoły ze stadkami samic i młodymi.
Podziwiając okolice i zwierzęta rozłożyliśmy obozowisko na jednym ze wskazanych na szlaku parkingów z wiatą, stolikami do biesiadowania na terenie ogrodzonym dla bezpieczeństwa z bramą wjazdową.
Pod wieczór tuż za ogrodzeniem przemaszerowały dwa słonie. Ciekawskie pasiaste zebry w stadku ponad dwudziestu sztuk wraz z młodymi przyglądały nam się z zaciekawienie, byliśmy dla nich atrakcja tak one dla nas. Potem niespiesznie oddaliły się i wraz z nastaniem zmroku zniknęły w gąszczu pobliskiego akacjowego lasu. Spędziliśmy kilka godzin przy ognisku popijając chłodne piwko podczas kolacji i słuchając naszego opiekuna, który z pasją opowiadał nam przedziwne swoje przygody podczas kolejnych wypraw w dzikie rejony Afryki.
Zasypiając pod rozłożonymi namiotami słyszeliśmy nieopodal poszczekiwanie szakali i w oddali zawodzącego lamparta oraz mrożący krew w żyłach potężny ryk lwa Afrykańskiego.

CZ.13
Ranek przywitał nas rześki, słońce zaczęło swoją codzienną wędrówkę. Bez pospiechu zjedliśmy obfite śniadanie popijając gorącą kawą z kuchenki gazowej. Zwinęliśmy obozowisko i około 9 oo wyruszyliśmy dalej na szlak.
Przepiękne widoki mijanych skupisk leśnych, zagajniki akacjowe skrywające tętniące życie Afrykańskiego buszu. Ciągle napotykane zwierzęta. Tuż przed naszymi autami maszerujące dwie żyrafy nic nie robiące sobie z naszej obecności, swobodnie szły środkiem drogi by po chwili skręcić w niewidoczną dla nas ścieżkę w głąb lasu.
Przewodnik opowiedział nam na kolejnym postoju podczas obiadowego posiłku, że duża ilość lwów sama przywędrowała tu z oddalonego o 350 km. na północ Kruger National Park z uwagi na znaczny najazd turystów. Natomiast stado liczące obecnie około 200 szt, słoni sprowadzono tu kilkadziesiąt lat temu i powoli się powiększa. Dalej zatrzymaliśmy się podziwiając baraszkujące w błotnej kąpieli stadko słoni, kilka dorosłych osobników i trzy maluchy ocierające się o dorosłych, łaknące pieszczot trącając je swoimi trąbami.
Po południu stanęliśmy widząc stado czarnych bawołów pasących się na wysuszonej sawannie. Na ich pyskach spacerowały kolorowe ptaki wydziobując pasożyty i owady ich atakujące. Nieopodal spacerowały białe czaple plątając się między nogami bawołów, w idealnej symbiozie z zaciekawieniem obserwujące wszystko wokoło.
Bawoły Afrykańskie /wyjaśniał nasz przewodnik/ są najbardziej niebezpieczne ze ssaków w Afryce, są silne i agresywne mają wagę nawet do 900 kg. wysokość do 1,5 m. w chwili szarżowania mogą osiągać prędkość do 60 km/godz. Wszystko co żywe schodzi im wtedy z drogi, są niebezpieczne, nieprzewidywalne i w stadzie bardzo groźne na swoją liczebność.
Dobrze pływają, są bardzo aktywne wieczorem i rano gdy wychodzą na żerowiska. Największe stada obecnie liczą do 2000 osobników. Kilkaset lat temu takie stada liczyły nawet do 40 tyś. Na czele stada stoi stara doświadczona samica.

CZ.14
Cały czas opiekun opowiadał nam o swoich fascynujących przygodach i pasjach. Byliśmy zauroczeni jego osobowością.
Dalej wyjaśniał, że teren parku jest w większości pagórkowaty z dużą ilością wąwozów. Do parku można się dostać kilkoma bramami wjazdowymi, z których najpopularniejszą jest Nyzuli i Cengeni gdzie można nabyć mapy parku.
Minął nam kolejny dzień i następnego jadąc dalej napotykaliśmy nosorożce w kąpieli błotnej na dnie wąwozów. Na terenie parku jak się przekonaliśmy było sporo rozmieszczonych miejsc postojowych ogrodzonych z wiatami gdzie można rozbić obóz.
Spotkaliśmy jeszcze przed kolejnym miejscem postojowym na noc samicę nosorożca z małym przytulonym do jej boku jak pasły się na zboczu wąwozu na skraju akacjowego zagajnika.
Po dniu pełnym wrażeń i noclegu z niecierpliwością czekaliśmy kolejnego dnia.
Jadąc dalej drogami szutrowymi w głąb Parku widzieliśmy samotnika słonia, który stanął nam na drodze, byliśmy w obawie, że może nam coś zrobić, ale on dostojnie powoli odwrócił się przeszedł w poprzek drogi i oddalił się w gąszcz zagajnika porośniętego kolczastymi krzewami i akacjami.
Opiekun opowiedział nam na kolejnym postoju, że Park ten jest ciekawszy od lubianego częściej zwiedzanego Parku Krugera z uwagi na większą ilość zwierząt, które można tu zobaczyć i mniejszą liczbę turystów zwiedzających ten Park.
W kolejnym dniu zobaczyliśmy jeszcze antylopy impala, stadka małp śmigających wśród gałęzi zagajników.
Dostrzegliśmy nieopodal drogi pod rozłożystym drzewem upolowanego strusia obsiadającego przez sępy, które co rusz podrywały się przeganiane przez inne drapieżniki. Dzikość i naturalność przyrody wywoływała w nas imponujące wrażenia, które pozostaną na zawsze w naszej pamięci.
Nie czekając na kolejny nocleg tuż przed zachodem ogromnego krwawo czerwonego słońca na krawędzi horyzontu opuściliśmy jedną z bram Park udając się w drogę powrotną do Kimberly.
Przed świtem byliśmy na miejscu ciekawi poczynań naszych kolegów w sprawie niespodziewanych wydarzeń i dalszej misi.

CZ.15
Cały poniedziałek spędziliśmy na odpoczynku i luźnych rozmowach o wszystkim i o niczym.
Z planowanego trzy dniowego wypadu zrobił się prawie cały tydzień. Pozostali koledzy na miejscu kontaktowali się z grupami, na razie wszystko jest w trakcji analiz, chociaż już pewien obraz całości zaczął się wyłaniać, zaczęto przygotowywać wstępne działania operacyjne wspólnie z miejscowymi agentami.
Wieczorem skontaktowaliśmy się z ludźmi w Kapsztadzie. Poinformowano nas o rezultatach wstępnych wyników z przeglądu kaset. Ustaliliśmy, że spotkamy się w czwartek u nich.
Blokada na kopalnie już została zdjęta i można ją zwiedzać.
Postanowiliśmy wtorek poświecić na wizytę w jej rejon.
Trzeba trzymać rękę na pulsie rozpoznając na bieżąco teren i sytuację. Przed południem pojechaliśmy pod wielka dziurę, ruch niewielki zacznie się dopiero pod koniec tygodnia.
Podjęliśmy decyzję by pod wieczór po godz.18 oo gdy już nie ma zwiedzających całą grupą podjechać pod kopalnię, zejść do szybu i zobaczyć po swojemu miejsce znalezienia trzech ciał.
Spenetrować okolice tunelu. Przy obiedzie omówiliśmy szczegóły naszej akcji na dzisiejszy wieczór. O ustalonej godzinie zjawiliśmy się pod otworem kopalni, podjechaliśmy Chryslerem nieopodal krawędzi, uruchomiliśmy wyciągarkę bębnową, podpięliśmy sprzęt alpinistyczny. Zabraliśmy niezbędny sprzęt, trochę prowiantu, napoje i we trzech zjechaliśmy do tuneli kopalni. Czterech pozostało na górze asekurując całość przedsięwzięcia.
Rozpoczęliśmy penetrację od szybu 31 gdzie znaleziono ciała i wspomniane puste skrzynki. Zaczęliśmy sprawdzanie kolejnych połączeń szybów równoległych do 30, 31,32. Wszystkie szyby mają połączenia między sobą wąskimi korytarzami łączącymi.
Penetrując dalsze części tuneli w odległości około 600 m. od wylotu odkryliśmy coś ciekawego. W korytarzu łączącym tunele 30 a 31 zobaczyliśmy nienaturalne rumowisko skalne. Po wstępnych oględzinach stwierdziliśmy, że cześć ściany w tym miejscu została wyburzona, rozsunęliśmy sporo kamieni i odsłoniliśmy niewielką niszę wysokości ok. pół metra szer.1 m. i długa ok. 3 m. W niej znaleźliśmy kolejne sześć pustych skrzynek identycznych z opisu jak poprzednie znalezione u wylotu szybu i zabrane do analizy do Kapsztadu.

CZ.16
Zastanawiał nas jeszcze jeden szczegół w rumowisku wyburzonej ściany łączącej oba szyby znaleźliśmy drobny szczegół, który nas zaintrygował. Były to strzępy po materiale wybuchowym, czuć było specyficzny zapach kwaśno- słodki C-4. Materiały te stosowano wyłącznie w specjalnych jednostkach saperskich w USA, więc dawało nam to pewne przypuszczenia. Nikt raczej na czarnym rynku nie posiadał tego typu materiałów.
Penetrację tego rejonu tuneli zakończyliśmy dopiero około 5 nad ranem. Porobiliśmy dokumentacje fotograficzną miejsca kolejnego znaleziska. Zabraliśmy znalezione skrzynki i wyjechaliśmy na górę.
Natychmiast po dojechaniu na kwaterę zameldowaliśmy do Biura o naszym odkryciu, oni mieli poinformować pozostałych o naszym zgłoszeniu.
Przespaliśmy do późnego popołudnia. Po 17 oo przyjechał do nas poprzedni opiekun z Kapsztadu z dwoma swoimi ludźmi, pogadaliśmy trochę i przed wieczorem zabrali znalezione przez nas skrzynki do Laboratorium Kryminalistycznego.
Uzgodniliśmy jeszcze by następnego dnia pojechać do Kapsztadu, ponieważ nasi ludzie już mają pierwsze wyniki i ustalenia z przeglądu kaset z monitoringów, którymi podzielili się z kryminalnymi wymieniając się na bieżąco informacjami.
Po wyjeździe opiekuna od nas zaczęła się huśtawka emocji.
Z moją grupą przy kolacji ponad dwie godziny omawialiśmy jeszcze szczegóły naszej akcji wymieniając swoje spostrzeżenia i analizując zebrane fakty. Omówiliśmy działania na kolejne dni dla wszystkich moich ludzi. We dwóch mamy jechać jutro do Kapsztadu a piątka pozostała pojedzie ponownie pod krater przeprowadzając kolejną obserwację pod kątem zainteresowania osób trzecich szybem i okolicą.
Dotychczasowe nasze działania obserwacyjne przyniosły raczej mierne rezultaty, możliwe, że z przyczyn od nas niezależnych.

CZ.17
Rok 1897 mając 17 lat opuszczam dom rodzinny w dzielnicy portowej w Kapsztadzie wraz z kilkoma rówieśnikami udajemy się do odległego miasta Kimberly w głąb RPA na północ kraju.
Pozostawiam dom rodzinny, ojca, matkę, siostrę i czterech braci. Ojciec ciężko pracuje w porcie by utrzymać ośmioosobową rodzinę, jestem najstarszy musiałem podjąć dojrzałą decyzję.
Prężnie działająca kopalnia odkrywkowa diamentów w Kimberly chłonna każdej pary rąk do ciężkiej pracy fizycznej była celem.
Zarejestrowali nas w spółce, dostaliśmy przydziały do brygad wydobywczych. System pracy polegał na dziesięciu godzinach dziennej pracy od świtu do późnych godzin popołudniowych z odliczanymi przerwami na dwa posiłki dzienne dostarczane przez kopalnię. Pięć dni w tygodniu, dni wolne można było wziąć na życzenie zgłaszając zapotrzebowanie do brygadzisty zmiany.
Każda brygada składała się z trzydziestu ludzi i dwu nadzorujących brygadzistów nazywanych nadzorcami zarządu.
Codziennie na dole w kraterze ciągle powiększanym i drążonych szybach od krateru we wszystkich kierunkach pracowało pięćdziesiąt pełnych brygad.
Windy transportowe obsługiwane na górze odbierały urobek, który ładowano na wagoniki szynowe i transportowano do odległego o dwa kilometry składowiska magazynującego. Obok znajdowały się sortownie, odlewnia pracujące 24 godz. na dobę.
Na górze pracowało sporo ludzi w/g informacji około 1000 osób.
Organizacja pracy była bardzo sprawna. Slamsy wokół kopalni były przepełnione mimo to ciągle przyjmowano nowych ludzi żądnych pracy i przygody. Pracowały też kobiety, które zajmowały się przygotowywaniem posiłków dwa razy na zmianę.
Wypłaty dostawaliśmy regularnie za dziesięć dni roboczych, urlopy, dni wolne nie były płatne.
Upływały lata, zmężniałem zahartowany ciężką fizyczną pracą. Słabych i chorowitych kierowano do lazaretu w mieście, z których większość już nie wracała do pracy w kopalni. Po dziesięciu latach pracy zaproponowano mi stanowisko nadzorcy z większą pensją i dodatkowymi premiami i jeden posiłek więcej dzienni.
Był to już rok 1907. W tym czasie z odłożonych pieniędzy i obecnie wyższej stawce mogłem sobie pozwolić na wynajęcie mieszkania w mieście. Poczułem się jak pan na własnym.
Zaczęła się w tym czasie tworzyć organizacja pod nazwą liga obrony praw robotnika. Spotykali się ludzie narzekający na wykorzystywanie i swój parszywy los. Początkowo sceptycznie patrzący ludzie zaczęli widzieć w tym swój cel przekształcając organizację w partię komunistyczną, wietrząc w tym sposób na życie poprzez wskazanie idei robotniczych za priorytet.

CZ.18
Pobudka zaraz o 6 oo rano, szybkie śniadanie i tuż po 7oo wyjechaliśmy osobówką do Kapsztadu.
Około 9 oo byliśmy na miejscu u naszych ludzi. Serdeczne powitanie i informacja, że na 10 oo jest ustalone spotkanie w większym gronie. Pojawi się druga nasza grupa, przedstawiciel RPA, ambasady USA, i jeszcze kilka osób zapowiedziało swój udział w spotkaniu. Przed 10 oo zaczęli się zjeżdżać, trzy osoby z departamentu ochrony rządu laboratorium kryminalistyki i  Ministerstwa Spraw Wewnętrznych.
Nasi ludzie przedstawili szczegółowo wyniki swoich prac nad analizowanie kopi kaset monitoringów ze ścisłą współpracą jednostki specjalnej MSW RPA. Sekcja kryminalistyki określiła się co do zidentyfikowanych zwłok znalezionych w tunelu kopalni, oraz znalezionych na miejscu materiałów pobranych do badań. Przedstawiciel ochrony rządu wyjaśnił zagadnienie nadzoru nad lokalnymi władzami w kwestii ewentualnej współpracy z nami.
1. Nasze grupy podczas analizy kaset wytypowały 10 osób będących w naszym zainteresowaniu z czego cztery z nich już zostały wspólnie już zidentyfikowane i trwają intensywne ich poszukiwania, łącznie z listami rozesłanymi po posterunkach.
2. Kryminalni zidentyfikowali zwłoki na podstawie linii papilarnych i zdjęć z archiwum kartotek przestępczych. Ustalono ich dane personalne jako należące do znanych im ludzi ze światka przestępczego z peryferyjnych dzielnic Kapsztadu.
Poczyniono ustalenia co do ich powiązań w znanych sobie kręgach i zaczęto poszukiwania ich ewentualnych wspólników.
Skrzynie poddano dokładnym badaniom mechanoskopijnym.
Każda z nich miała tabliczki znamionowe wykute na okuciach z nadrukiem kopalni, datą ich wybicia listopad 1913 r. Na tabliczkach były numery identyfikacyjne w kolejności od 28-30.
Następne od 95 - 100. Przy znalezionych obok zwłokach było 3 kolejne z pierwszej i jedna z drugiej grupy. Nic nam to nie mówiło. Włączono obie partie skrzynek do czynności śledczych.

CZ.19
Magazyny gotowych produktów złota i diamentów znajdowały się pod ziemią w wydrążonej w skałach sztolni. Dostęp do niej był tylko jeden z góry wjeżdżało się do niej windą ok. 5o m. wgłąb szybu.
Wiele razy uczestniczyłem w konwojowaniu gotowych produktów w postaci skrzyń ze sztabkami złota i diamentów do skarbca.
Co kilka miesięcy cześć złota i diamentów transportowaliśmy na powierzchnię gdzie załadowywaliśmy na podstawioną ciężarówkę, która następnie pod silną eskortą odjeżdżała z transportem do Kapsztadu. Złoto i diamenty prawdopodobnie wywożone były do skarbców bankowych w Szwajcarii.
Komora skarbca wydrążona była w skale jak reszta tuneli od centrum szybu w różnych kierunkach. Po zbudowaniu komory szyb roboczy został zamurowany skałami kilkadziesiąt metrów, aż do jego zakończenia pozostawiając tylko szyb pionowy z windą. W tym czasie zaprzyjaźniłem się z wieloma robotnikami, ale najwierniejszymi byli towarzysze z powstałej partii. Nadzorców wśród, których i ja byłem w sumie było ponad stu, część pracująca z grupami roboczymi, a reszta na górze przy obsłudze zabezpieczenia obróbki, odlewni i pozostałej produkcji surowca. Mijały kolejne lata moja przyjaźń z kilkoma towarzyszami się scementowała. Było nas dziesięciu oddanych sprawie ufających bezgranicznie sobie ludzi. W takiej masie ludzkiej nie zwracał nikt uwagi na kolejną grupę pracującą na dole w sztolniach.
Cel mieliśmy jeden opracowany w setkach godzin dyskusji pozyskać środki na działalność naszej partii.
Przez kolejne dwa lata w wolnych chwilach drążyliśmy tunel w kierunku komory skarbca. W łączniku szybu 30 i 31 zrobiliśmy niewielką nisze cały czas ją maskując, co nie było trudne z uwagi ciągłego wywozu urobku na powierzchnie kopalni.
Jesienią 1913 roku do skarbca sprowadzono specjalne skrzynie na gotowe wyroby. Skrzynie wykonane z drewna dębowego ze specjalnie wzmocnionymi okuciami blachy miedzianej. Część jak zwykle była wywieziona do Kapsztadu. Zaczęły się gorączkowe tygodnie, tunel mieliśmy już praktycznie przygotowany pozostało nam do przebicia nie więcej jak pół metra skały.
W zarządzie administracji też coś się zaczęło dziać, ponieważ pojawiali się obcy ludzie, których wcześniej nie widzieliśmy. Chodziły pogłoski, że zacznie się ewakuacja kopalni z uwagi na spadek opłacalności wydobycia, a tym samym zwolnienia wszystkich ludzi w niej pracujących. Wkradła się nerwowa atmosfera, której nikt z zarządu nie dementował.

CZ.20
Na zakończenie zostawili wiadomość, /na deser/ że przyczyny śmierci znalezionych ciał ustalił patolog po oględzinach. Dwa ciała miały poderżnięte gardła bardzo ostrym narzędziem jednym pociągnięciem. Musiał to zrobić doświadczony człowiek mający za sobą wyszkolenie wojskowe prawdopodobnie komandos sił specjalnych, co powinno zawęzić pole poszukiwań.
Po poderżnięciu gardeł w okolicy tętnicy szyjnej został wstrzyknięty silny narkotyk, stwierdził to, że narkotyk został podany po śmierci ponieważ nie rozprzestrzenił się po organizmie tylko znajdował się w w okolicy wstrzyknięcia.
Natomiast trzecie zwłoki miały dwa ślady po kulach, jeden w okolicy serca, który nie spowodował śmierci natomiast drugi oddano z bliskiej odległości w głowę ofiary. Pocisków ani łusek nie znaleziono, kule przeszły na wylot pozostawiając rozległe rany wylotowe. Dlatego trudno jest określić rodzaj broni z jakiej strzelano. Patolog przypuszcza, że zastrzelona ofiara mogła znać zabójcę, gdyż pozwoliła zbliżyć się do siebie ponieważ nie było żadnych śladów walki.
3.Przedstawiciele ochrony rządu i MSW potwierdzili, że od wczoraj trwają intensywne poszukiwania ludzi wstępnie zidentyfikowanych na kasetach z punktów skupu złota i ich okolic. Następnie będą czynione kroki celem poszerzenia kręgów powiązań. Wspólna współpraca niebawem da wymierne efekty. Nie wolno działać pochopnie wtajemniczając szersze grono funkcjonariuszy by nie wypłoszyć i tym samym odciąć ich dalsze powiązania. Tacy przestępcy w chwilach determinacji są bezwzględni nie cofną się przed niczym.
Przedyskutowaliśmy wszystkie możliwości, niestety may jako grupy możemy tylko wspierać lokalnych ludzi sami nie znamy ani środowisk ani terenów ich działalności.
Postanowiliśmy dalej kontynuować obserwację i czekać na dalszy rozwój postępowania.

CZ.21
Mijały kolejne tygodnie i nic się nie zmieniało. W ostatnich dniach grudnia 1913 roku wraz z dziewięcioma wybranymi przez zarząd nadzorcami zostaliśmy wezwani do biura zarządu.
Poinformowano nas pod koniec zmiany by następnego dnia nie przychodzić do pracy rano tylko dopiero wieczorem po zakończeniu dnia pracy w kopalni. Mieliśmy zgłosić się do biura po instrukcje. Całą dziesiątką wytypowanych przez zarząd ludzi mieliśmy złe przeczucia, że może nas chcą zwolnić, lub gdzieś wysłać. Natychmiast skontaktowałem się z moimi towarzyszami z komórki partyjnej informując ich o decyzji zarządu na kolejny dzień. Postanowiliśmy skoordynować nasze działania na następny wieczór nieświadomi jeszcze co będzie się działo.
Przypuszczaliśmy, że podjadą samochody i możliwe, że będziemy wywozić skrzynie ze skarbca. Wieczorem następnego dnia po zakończeniu pracy w kopalni zgodnie z poleceniem zjawiliśmy się w komplecie w biurze zarządu. Zaprowadzono nas na wzniesienie tuż nad wąwozem około 400m. od kopalni. Zobaczyliśmy wykuty w skale niewielki tunel. Następnie pod nadzorem zarządców kopalni trzech z nas zjechało do skarbca, gdzie wskazano nam dziesięć stosów ułożonych skrzyń po dziesięć każda. Polecono ich załadunek. Wyjechaliśmy na zewnątrz, zarząd jeszcze coś uzgadniał między sobą. Robiła się już szarówka jak zjechaliśmy we trzech wybranych do skarbca i zaczęliśmy załadunek skrzyń na platformę windy.
W tym czasie reszta z naszej dziesiątki pod nadzorem znosiła skrzynie do tunelu w wąwozie.
Każda ze skrzyń warzyła na pewno ze 20 kg. czyli wewnątrz musiało znajdować się 15 kg. złota lub diamentów. Skrzynie z dębowego drewna z miedzianymi okuciami, szczelnie zamknięte, bez możliwości ich otwarcia.
Po załadowaniu wszystkich skrzyń z ostatnim transportem wyjechaliśmy na zewnątrz. Cały załadunek i przenoszenie zajęło nam sporo czasu. Stwierdziliśmy, że zaczęło już świtać , było już około 4 nad ranem.
Po chwili zaczął się raban ponieważ po złożeniu skrzyń do tunelu stwierdzono brak jeszcze dziesięciu skrzynek. Zarządca i część nadzorców zjechała na dół do skarbca, ale tam było pusto. Na górze też nie mogło nic zginąć ponieważ wszystko było pod nadzorem. Na poleceni zabezpieczyliśmy wniesione skrzynie w tunelu zamurowując tuż przy nich wejście dwu metrowym murem z betonu i głazów, następnie resztę tunelu zaminowano i wysadzono przykrywając wszystko w tunelu setkami ton głazów.

CZ.22
Mijały kolejne dni, prowadziliśmy stałą obserwację krateru zmieniając się co 8 godzin. Podczas gdy my zajmowaliśmy się obserwacją inne grupy wraz z lokalnymi funkcjonariuszami operacyjnymi pracowali nad rozpracowywaniem i ujęciem osób podejrzanych. Dopiero po trzech tygodniach zatrzymano pierwsze osoby z monitoringów. Zaczęły się przesłuchania i dalsze czynności operacyjne w terenie.
Stwierdziliśmy, że koło krateru zaczęły się pojawiać pojedyncze osoby w chwili gdy zamierał ruch turystyczny.
Widocznie zauważono, że sprawa na tyle już ucichła by mogli zacząć swoje dalsze prace poszukiwawcze.
Pierwsze przesłuchania niewiele przyniosły, dowiedzieliśmy się, że nie ma wśród zatrzymanych osób nadzorujących i koordynujących całość dotychczasowych poszukiwań.
Ustaliliśmy, że wieść o znalezisku rozeszła się wśród rzeszy elementu półświatka przestępczego, dlatego zaczęto dalsze poszukiwania każdy na własną rękę.
Możliwe, że na arenie naszego krateru pojawiły się nowe grupy żądne zdobyczy.
Obserwację stałą prowadziliśmy wymiennie po dwu na zmianę.
Zbliżał się koniec kwietnia gdy nastąpił radykalny przełom w dochodzeniu. Mieliśmy w areszcie zatrzymanych 16 osób, część
z monitoringów, a część z nimi powiązanych różnymi koneksjami przestępczymi. Jeden z osadzonych na dołku po tygodniu zatrzymania zwierzył się jednemu ze współwięźniów, /przypadkiem był to nasz podstawiony jak zwykle człowiek/ że dostali informację od pracownika ambasady USA o skarbie w tunelach kopalni. Zaczęli intensywne poszukiwania przeczesując jeden po drugim wszystkie tunele.
Mieszając się z turystami nie byli tak bardzo widoczni.
Poszukiwania trwały ponad dwa miesiące, bez rezultatu.
Dopiero na początku lutego jeden z nich zauważył faceta kręcącego się ciągle w tym samym miejscu kolejne dni. Osobnik ten interesował się łącznikiem dwu ze sobą połączonych tuneli 30 i 31. Zaintrygowani jego zainteresowaniem zaczęli mu się bacznie przyglądać nie bacząc na osoby kręcące się w pobliskich tunelach. Prowadzący naszą grupę o pseudonimie KILLY poinformował sponsora akcji z ambasady o naszych spostrzeżeniach.

CZ.23
Rozjechaliśmy się do domów. Dowiedziałem się, że moi towarzysze przedarli się do skarbca tuż przed rozpoczęciem wywozu skrzyń na powierzchnię i zabrali po jednej z każdej sterty. Zabrane skrzynie przenieśli tunelami do niszy, zamurowali ją skałami tu wykutymi, zatarli ślady, resztę skał wynieśli do krateru i wyrzucili. Nasza nisza znajduje się w odległości ponad 500 m. w labiryncie innych tuneli.
Tego samego dnia w południe zjawiła się policja wraz z członkiem zarządu, zabrano mnie do aresztu do Kimberly.
W areszcie jak się dowiedziałem pocztą poufną od innych współwięźniów znajdowali się już wszyscy uczestnicy załadunku skrzyń. Podczas przesłuchania dowiedziałem się, że odkryto niewielki otwór w ścianie zamaskowany prowizorycznie w niszy skarbca. Penetrowano okolice otworu w odległości ponad
100 m, stwierdzono, że operacja ta musiała być przygotowywana wiele miesięcy wcześniej. Skarbiec został zaminowany i wysadzony. Zaczęły się niekończące przesłuchania, przechodziliśmy katorgi, byliśmy torturowani, chciano uzyskać informację dotyczącą zniknięcia dziesięciu skrzynek ze skarbca.
Zaczęto sprawdzać wszystkie grupy pracujące w pobliskich tunelach sąsiadujące w wydrążonym tunelu do skarbca.
Podczas kolejnych przesłuchań trwających miesiącami ustalono i wyłapano wszystkich moich towarzyszy.

W między czasie zamknięto kopalnię. Rozpoczęła się w lipcu 1914 roku pierwsza wojna światowa, która w szalonym tempie zaczęła się rozprzestrzeniać zalewając kolejne kraje. Zaczął się popłoch tak w areszcie jak i w zarządzie co było widoczne w pośpiesznym ewakuowaniu się kolejnych jego członków.
Przesłuchania i konfrontacje trwały do końca lata. Wszyscy moi towarzysze zostali straceni, ktoś w ich celach miał na nich jakieś informacje, ktoś inny widział ich tego ranka jak opuszczali tunele. W areszcie pozostało nas kilku nadzorujących tego dnia przetransportowywanie ładunku. Na początku września 1914 r.
gdy już emocje opadły, zarząd zniknął nieopatrznie areszt został bez nadzoru. Jednemu z zatrzymanych udało się otworzyć swoją potem nasze kolejne cele i prysnęliśmy.
Ukrywałem się w wielu miejscach, oby jak najdalej od Kimberly.
Tułaczka i wcześniejsze więzienne przesłuchania i tortury doprowadziły mój organizm do wycieńczenia. Dowiedziałem się po latach, że cały czas nas szukano. Wyłapywano kolejnych zbiegów i rozstrzeliwano. Dopiero w 1918 roku po zakończeniu pierwszej wojny światowej ogłoszono amnestię, gdy prawie nikogo z tamtych ludzi już nie było. Zarząd rozjechał się po świecie co się działo z jego członkami tego nikt nie wiedział. Prawdopodobnie Niemcy szukając ukrytych skarbów musieli ich wymordować, ponieważ nikt się przez wiele lat nie pojawił i zainteresowanie ucichło. Mimo wieloletnich poszukiwań przez Niemców dano sobie spokój i sprawa skarbu przestała istnieć.

CZ.24
Nasz informator przekazał nam kolejne wiadomości zdobyte od osadzonego z nim osobnika z celi.
Wiadomość o przypuszczalnym miejscu zamieszkania, lub pobytu Killego.
Po kilku dniach ustaleń i potwierdzeniu informacji dotarliśmy do rodziny i bliskich Killego. Rodzina i jego znajomi oświadczyli nam jednomyślnie, że od kilku miesięcy nie pojawił się w okolicy.
Po szczegółowych ustaleniach potwierdzono, że nie ma go od początku lutego. Zabraliśmy z miejsca zamieszkania kilka zdjęć, trochę rzeczy osobistych. To wszystko dostarczyliśmy do laboratorium kryminalistyki MSW w Kapsztadzie.
Wszystko poddano dokładnym oględzinom. Po kilku dniach zostaliśmy poinformowani o miejscu pobytu naszego Killego.
Cały czas mieliśmy go pod ręką u nas, spokojnie leżał sobie na wsuwanej szufladzie chłodni pod nr 3 jako N/N i nigdzie się nie wybierał z dwiema dziurami po kulach w swoim ciele.
Nasz informator nadal zbierał wiadomości o działalności grupy.
Nikt z nas nie widział pracownika ambasady /opowiadał dalej zatrzymany/. Kontakt z nim osobisty i telefoniczny miał tylko Killy.
Z tego co jest mi wiadomo to właśnie on poinformował ambasadora o odkrytych spostrzeżeniach przez nas w tunelach.
Ambasador /tak go nazwaliśmy/ wraz z Killim i swoimi dwoma pracownikami natychmiast tam pojechali, gdzie dokonali oględzin wskazanego miejsca w łączniku tuneli 30 i 31.
Po kilku dniach dostarczono nam materiał wybuchowy.
Operację w tunelu ustaliliśmy na 02.02.1985 r. w godzinach wieczorowych o 20 oo. Podjechaliśmy pod krater po 18 oo nikogo już nie było, pogoda pochmurna, bezdeszczowa.
Było nas w sumie dziesięć osób. Killy wraz z dwoma zeszli do tunelu wraz z materiałami wybuchowymi.
My w siedmiu czekaliśmy na górze na znak od nich na wyciąganie, po ok. jednej godzinie nastąpiło głuche tąpnięcie.
Przed 20 oo dostaliśmy sygnał trzy szarpnięcia na wybieranie linki. Wyciągnęliśmy pierwszy transport na górę i zobaczyliśmy worek ze sztabkami złota. Jeszcze trzy razy wyciągaliśmy transportowany ładunek na górę. W trzech workach były sztabki złota a w jednym diamenty.
Po wyciągnięciu czwartego worka usłyszeliśmy wyraźne dwa strzały z broni palnej. Nastąpiła cisza, żadnych sygnałów do dalszego wyciągania. Mogło być ok. 20 3o wystraszeni wybraliśmy cały sprzęt alpinistyczny i odjechaliśmy na metę.

CZ.25
Ukryłem się tam gdzie jest najciemniej pod latarnią, tz. po latach tułaczki po Afryce zjawiłem się w Kapsztadzie. Nawiązałem kontakty z rodziną. Byli zaskoczeni moim pojawieniem się, ponieważ dostali wiadomość, że zostałem zamordowany jeszcze przed wojną w Kimberly w związku z jakąś aferą w kopalni.
Był rok 1923, osiedliłem się na stałe w dzielnicy portowej, podjąłem pracę w porcie jako doker przy rozładunku towarów.
W następnym roku ożeniłem się w wieku 44 lat. Zaczęło mi szwankować zdrowie, lata tułaczki, tortury, więzienie to wszystko zaczęło dawać znać o sobie wyniszczeniem organizmu.
W 1925 roku urodził mi się syn, który stał się dla mnie nowym światełkiem , iskierką życia. Żona po połogu zaczęła niedomagać, dostała zakrzepowe zapalenie żył, nogi zaczęły jej puchnąc coraz rzadziej wstawała z łóżka by po dwu latach pogłębiającej się choroby odejść od nas pozostawiając nas obu osieroconych. Syn został mi jako jedyna moja nadzieja trzymająca mnie jeszcze przy życiu. Pracowałem, w tym czasie część obowiązków na opieką nad synem przejęła moja rodzina.
W 1933 roku mając 53 lata zacząłem bardzo mocno odczuwać nawroty choroby. Okazało się, że mam zaawansowaną gruźlicę, diagnoza była jednoznaczna jako wyrok skazujący na śmierć.
Pozostało mi niewiele czasu syn miał już 8 lat, stawał się powoli dojrzały jak na swój wiek. Dużo czasu wolnego poświęcałem mu na rozmowach. Opowiadałem mu o swoim życiu, dzieciństwie, pracy w kopalni, tułaczce po Afryce. Czując już niedaleki swój koniec opowiedziałem mu o ukrytych skrzynkach w tunelach ze złotem i diamentami, podając szczegóły ich położenia.
Ojciec mój zmarł 01.04.1934 roku, miałem wtedy niespełna 9 lat.
Nie byłem jeszcze świadomy tego, że świat mój się zawalił.
Przygarnął mnie mojego ojca młodszy brat, który pracował jako komisarz w policji w Kapsztadzie. Powoli zacząłem wychodzić z traumy. Wujostwo wysłało mnie po skończeniu szkoły ogólnokształcącej w Kapsztadzie do Johannesburga na studia.
Po pięciu latach studiów prawniczych i dwu latach aplikacji stażowej przy ambasadzie USA Johannesburgu zacząłem pracę na różnych placówkach w wielu krajach. Ożeniłem się i na świat zaczęły przychodzić nasze dzieci, trzech synów i córka.
Osiedliłem się na stałe w Kapsztadzie, gdzie utworzono placówkę dyplomatyczną USA. Tu spędziłem piękne chwile stabilizacji z rodziną i przyjaciółmi. Wysłałem dzieci na studia.
Po ich skończeniu wszystkie rozjechały się po świecie za pracą, żyjąc swoim własnym życiem.
Zostaliśmy z żona sami, w wieku 55 lat przeszedłem na zasłużoną emeryturę. Postanowiliśmy wyjechać do mniejszego miasta, wybraliśmy właśnie Kimberly. Kupiliśmy domek z niewielką posesją i zaczęliśmy sobie planować dalsze nasze życie. Postanowiliśmy wraz z żoną poświęcić się swoim pasjom podróżom, zwiedzaniem kraju, który nas tak bardzo fascynował.
Oboje byliśmy pasjonatami dzikiej przyrody, tętniącej jak nigdzie indziej fauny i flory, zachodów ogromnego czerwonego słońca nad spaloną do czerwoności ziemią Afrykańską.

CZ.26
Mieliśmy wstępny obraz całej akcji. Osoby znajdujące się na dole prawdopodobnie zjechały o ponad godzinę za wcześnie do szybu kopalni przed ustalony czasem.
Wysadzili miejsce wskazane przez ambasadora. Powstały otwór po wysadzeniu okazał się niszą płytkiego tunelu, wewnątrz którego znaleziono dziesięć skrzyń okutych metalem. Zabrali szybko trzy skrzynki i wynieśli do wyjścia tunelu przy kraterze. Tam otworzyli je i zobaczyli złoto w sztabkach po 15 szt. w każdej ze skrzyń i w jednej diamenty. Zaczęli załadunek w worki i dali znak do wyciągania ładunku. Killi pobiegł po kolejną skrzynkę gdzie spotkał już ambasadora i jego dwu kompanów. Odległość była spora ok. 600 m. Zabrał skrzynkę i dostał polecenie by czekać na nich, sam miał się zająć swoimi kompanami dostał poleceni by podciąć im gardła to dostanie część łupu.
Po dotarciu na miejsce miał zapewne jeszcze skrupuły dlatego zdążyli wysłać na górę czwarty worek ze złotem. Wystraszył się ambasadora i jego kompanów, podciął kolegom gardła i sam chciał się ewakuować na górę. W tym czasie ambasador zobaczył skrzynie w niszy sześć sztuk i szybko udali się do wylotu tunelu. Zobaczyli otwarte puste cztery skrzynki leżące obok martwych kompanów Killego we krwi, a jego samego już ubranego w uprząż alpinistyczną i mającego się ewakuować. Strzelił do niego, potem go dobił strzałem w głowę, zabrano wszystkie przedmioty martwym. Odnaleziono łuski i kule. Zabrali z pozostałych sześciu skrzyń zawartość i się ulotnili. Takie były moje przypuszczenia w obecnej fazie dochodzenia. Czynności operacyjne dalej trwały, mieliśmy jeszcze sporo do roboty przy przesłuchaniach jak i przy obserwacji krateru.
Ruch zaczął się nasilać zwłaszcza w godzinach wieczorowo nocnych. Wieści o odkrytym skarbie szybko musiały się rozejść, dlatego chętnych zaczęło przybywać. W dzień przeważali gapie i przyjezdni turyści. Ci ostatni zainteresowani opowieściami przewodników oblegali biura podróży by dostać się w okolice odkrycia skarbów. Biura podróży nabrały wiatru w żagle ponownym zainteresowaniem się kraterem i jego okolicami. 

CZ.27
Pracując z elementem przestępczym przez wiele lat z czasem samemu nabywa się wiele cech z tegoż światka. Sposób myślenia, zachowania, kojarzenia faktów, spostrzeganie rzeczy nieistotnych dla zwykłych ludzi. Wszechstronne kontakty, korzystanie z ich usług robią z człowieka normalnego inną osobowość określaną przez specjalistów psychiatrii jako podwójne rozszczepienie psychiki w rzeczywistym wymiarze.
Przypadkiem podsłuchana rozmowa w jednym w Kapsztadzkich pubów dwu pracowników ambasady USA, jednego byłego a drugiego nadal tam pracującego dała mi powód do dalszego jej słuchania. Siedziałem samotnie przy stoliku nieopodal popijając piwo po skończonej kolacji. Po kolejnych kieliszkach byłemu rozwiązał się język, opowiadał z przejęciem o jakichś ukrytych skarbach, których nikt nie widział. Nawet Niemcy podczas pierwszej i drugiej wojny światowej nie potrafili znaleźć mimo kilkuletnich poszukiwań. Ktoś z rodziny mu o nich opowiadał. Wychodząc z założenia, że w każdej bajce jest odrobina prawdy postanowiłem dla uspokojenia sumienia zlecić śledzenie byłego.
Wytypowałem jednego z bystrych moich informatorów ze światka przestępczego o ksywce Killy. Miał za zadanie dobrać sobie kompanów i śledzić byłego i jego poczynania informując mnie o wszystkim. Po tygodniu już miałem pierwsze informacje. Mieszkał w odległym od Kapsztadu o 200 km. Kimberly wraz z żona w swoim domku na przedmieściach miasteczka. Siatka Killego rozrastała się, chętnych na kasę było sporo. Docelowo pozwoliłem na zatrudnienie 15 osób. Stawkę za usługi ustaliliśmy na poziomie 100$ USA dla każdego za tydzień pracy.
Za wiadomości ekstra miały być dodatkowe premie.
Ustaliliśmy, że jeżeli w ciągu trzech miesięcy nic się nie będzie działo zawieszamy akcję. Już po dwu miesiącach ciągłego zalewania mnie informacjami znałem wszystkie kroki i zwyczaje byłego. Pod koniec stycznia 1985 r. dostałem informację od Killego o zainteresowaniach naszego obiektu tunelami kopalni.
Ustalono, że najbardziej jest zainteresowany łącznikiem tuneli 30 i 31. Postanowiłem udać się osobiście w ten rejon i sprawdzić na miejscu co go tam tak zainteresowało. Wziąłem dwu swoich ludzi oraz Killego i wieczorem udaliśmy się w rejon tego miejsca.
Po dokładnych oględzinach miejsca stwierdziłem, że coś jest na topie ponieważ część ściany różniła się od innych obok. Postanowiłem by w tym miejscu założyć ładunek wybuchowy C-4 i zobaczyć co też tam się kryje.

CZ.28
Przypomniałem sobie o opowiadaniach mojego ojca gdy byłem jeszcze dzieckiem. Uważałem te opowiastki wtedy jako fantazje schorowanego człowieka tuż przed śmiercią.
Ale zacząłem zastanawiać się zastanawiać nad niektórymi faktami z tym związanymi. Poszukiwanie nazistów podczas drugiej wojny światowej przez cztery lata, a jeszcze wcześniej, też niemieckie grupy poszukiwawcze podczas podczas pierwszej wojny w latach 1914 - 1918. Poszukiwania w kopalni i jej obrębie nic nie przyniosły. Wtedy żyłem w swoim świecie mając 15 - 17 l.
Młodość, towarzystwo pierwsze randki z dziewczynami.
Opowiedziałem żonie o swoich przypuszczeniach opartych na w/g mnie fantazjach umierającego ojca. Zaczęliśmy oboje schodzić do tuneli kopalni. Nic nam to nie dało ale mieliśmy czas i stało się to naszą pasją. Po dwu latach penetracji teren kopalni, korytarzy znaliśmy jak własną kieszeń. Podczas penetracji tuneli odkryliśmy w jednym z rozgałęzień w stronę wąwozu częściowo zasypane gruzami przejście. Po kilku dniach pracy okazało się, że tunel prowadzi do wyjścia ok. 100 m. w drugim wąwozie na zewnątrz kopalni , wychodząc w zboczu zarośniętego gęstymi krzewami i drzewami wąwozu. Już nie musieliśmy schodziliśmy ze sprzętem alpinistycznym z krawędzi krateru. Mieliśmy łagodne wejście około 600 m. labiryntem tunelów od krawędzi olbrzymiej dziury w skałach. Kolejne miesiące na poszukiwaniach i nic. Wspólnie analizowaliśmy odległe wspomnienia z opowiadań ojca. Przypomniałem sobie pewne fakty i zaczęliśmy je weryfikować na miejscu w tunelach kopalni. Nie przypuszczaliśmy, że jesteśmy obserwowani. Podczas wędrówek po tunelach spotykaliśmy sporo różnych ludzi, pasjonatów przygody i poszukiwań. Sporo biur podróży organizowało zejścia do krateru jako jedną z atrakcji turystycznych. Przypomniane fakty traktowane dawniej jako fantazje postanowiłyśmy bacznie sprawdzać. Zaczęliśmy dokładniej obstukiwać ściany interesujących nas korytarzy.
Przy dobrym oświetleniu, za którymś razem zauważyliśmy na łączniku tunelu 30 i 31 inny odcień kilku skał w ścianie, ich struktura i barwa trochę była inna niż ciąg skał na ścianach obok. Zaczęliśmy obstukiwać to miejsce i wydało nam się, że oddaje inne echo jakby głuchsze od ścian otaczających to miejsce. Musimy wyposażyć się w odpowiedni sprzęt , zejść wieczorem i spróbować wykuć w tym miejscu skały. Jak zwykle opuściliśmy tunele wyjściem do wąwozu.

CZ.29
Zaopatrzyliśmy się w narzędzia górnicze, kilof, młot łupkowy, kilka przecinaków, oraz porządne oświetlenie akumulatorowe.
Wyruszyliśmy solidnie przygotowani 07.02.1985 r. wieczorem do korytarzy krateru. Weszliśmy jak zwykle naszym ukrytym tunelem. Dotarliśmy do interesującego nas łącznika tuneli
i zamarliśmy z przerażenia, rumowisko głazów pod ścianą,
a powyżej ziejący czernią otwór w ścianie. Wszedłem do niego na czworakach i zobaczyłem porozrzucane skrzynki z okuciami.
Przypomniałem sobie opowiadanie ojca o skrzynkach z okuciami miedzianymi szczelnie zamkniętymi a w nich złoto i diamenty.
Wyczołgałem się z otworu i z żoną poszliśmy tunelem w kierunku krateru. U wyjścia tunelu znaleźliśmy leżące we krwi trzy zwłoki mężczyzn a koło nich cztery puste identyczne skrzynki.
Wystraszeni, że mogą nam przypisać morderstwo i opróżnienie skrzynek szybko zwinęliśmy cały sprzęt i wyszliśmy na zewnątrz.
Po kilku dniach zaroiło się od służb w okolicy krateru. Przestaliśmy się tym interesować, przynajmniej emocjonalnie by nie wzbudzać jakichkolwiek podejrzeń. Niebawem pojawiliście się wy w siódemkę w Kimberly. Zaproponowano mi z ramienia ambasady zaopiekowanie się wami jako przewodnik. Od razu wyczułem, że zjawiliście się tu w związku z tą sprawą a nie jako turyści jak mi zakomunikowano. Skąd grupą młodych ludzi interesuje się ambasada, zwłaszcza turystami łaknącymi przygód i zwiedzania. Na pierwszy rzut oka widać w was profesjonalizm, wyszkolenie, sprawność fizyczną i wszystkie walory ludzi wywiadu a nie turystów. Za długo siedziałem w ambasadach by nie móc rozróżnić zwykłych turystów od zawodowców.

CZ.30
Od zejścia do tuneli kopalni nikt z nas nie widział Killego i jego kompanów, którzy zjechali na dół krateru.
Na melinie podzieliliśmy łup. Było tego 45 sztabek złota każda po 1 kg. z nadrukami. Diamenty równo podzieliłem na naszą grupę 12 osób i każdy rozjechał się w swoją stronę.
Siedmiu z nas wzięło po cztery sztabki i część diamentów a pozostała piątka po trzy sztabki i diamenty. Pozostałe dwie sztabki złota daliśmy naszemu doliniarzowi za metę i opiekę na czas pobytu. Część towaru z tego co wiem została upłynniona u znajomych jubilerów i paserów a część ukryta.
Nie wiem co będzie ze mną i moimi kumplami dalej, to była czysta robota na zlecenie nikt z nas nikogo nie zabił, jesteśmy zwykłymi złodziejami a nie mordercami. Tyle informacji nam wystarczyło od informatora z celi, został odizolowany i wypuszczony na wolność, dostał swoja dolę za pobyt w celi.
Nasza grupa miała pełne ręce roboty. Oczywiście my cały czas informowaliśmy o naszych spostrzeżeniach i ustaleniach pozostałe grupy i Biuro, oni nas o czynnościach operacyjnych. Część sztabek złota i diamentów odebrano od paserów oraz jubilerów i została zdeponowana w sejfie ambasady USA.
Nie była to nawet połowa zabranego łupu ze skrzynek kopalni.
O dalszej części odkrytego skarbu z pozostałych sześciu skrzynek jak do tej pory nic nie zdołano ustalić.
W ścisłej tajemnicy prowadzono czynności śledcze idąc tropem ambasadora. Zaczęto prześwietlać wszystkich byłych i obecnych pracowników ambasady USA. Idąc tropem uzyskanych informacji zaczęły poszczególne fragmenty układanki wskakiwać na właściwe miejsca. Wyjazdy w interesującym nas okresie pracowników i ustalanie powiązań, sprawdzanie informatorów i TW /tajnych współpracowników/ oraz cała masa pracy biurowej z tym związana. Sprawa na tym szczeblu jakby zamarła, mimo intensywności prac operacyjnych i dochodzeniowych.
Dołączono jeszcze do naszych grup czterech oficerów wywiadu wojskowego z centrum dowodzenia kryzysowego Centralnej Agencji Wywiadowczej ze Stanów. Nowe spojrzenie na sprawę osób postronnych w tym zawodowców może przyniesie wymierne korzyści w postaci przyspieszenia postępowania.

CZ.31
Zaczęły początkowo pojawiać się niewielkie opady deszczu, co utrudniało nam prace obserwacyjne. Teren gliniasty stawał się śliski, wracaliśmy po zmianie upaprani w błocie brunatno czerwonego podłoża. Mimo utrudnień pogodowych zainteresowanie kraterem wcale nie słabło, zwłaszcza po opuszczeniu terenu kopalni i okolic przez turystów.
Wspomniani oficerowie zajęli się prześwietlaniem bardzo szczegółowym wszystkich pracowników byłych i obecnych ambasady USA. Trop prowadził w tym kierunku więc należało go dokładnie drążyć nie pomijając żadnych przy tym żadnych innych informacji dotyczących postępowania w sprawie.
Tuż przed świętami wielkanocnymi jeden z pracowników komórki wywiadowczej wraz ze swoimi pracownikami miał planowany dużo wcześniej urlop i wyjazd do rodziny do stanów. Standardowo operacyjni zajęli się jego osobą. Stwierdzono, że poprzedniego dnia nadał na pocztę dyplomatyczną bagaż do wylotu do USA, postanowiono go prześwietlić. Udali się na lotnisko do punktu obsługi poczty specjalnego przeznaczenia, zażądano ujawnienia
bagaży pracowników ambasady nadanych poprzedniego dnia.
W bagażach znaleziono rozłożone w różnych walizkach sztabki złota 15 szt. jedno kilogramowych, były identyczne jak te zdeponowane w sejfie od paserów i jubilerów. Diamentów było w sumie 30 kg. Zarekwirowano towar i i umieszczono wraz z poprzednim w depozycie sejfu ambasady.
Natychmiast zatrzymano sekretarza komórki wywiadowczej placówki ambasady w Kapsztadzie i jego pracowników.
Zaczęły się szczegółowe przesłuchania, matactwo, niespójne zeznania. Przedstawiono im zarzuty morderstwa i udziału w potrójnym morderstwie, zorganizowaniu i zalegalizowaniu przez nich grupy przestępczej, oraz nakłanianiu do czynów przestępczych w celach uzyskania znacznej wartości nielegalnego majątku. Wejście w jego posiadanie na drodze działań przestępczych. Po sporządzeniu dokumentacji pod eskortą odesłano ich do Waszyngtonu do dyspozycji białego domu. Sprawa trzech skrzynek z tunelu kopalni wyjaśniła się, pozostała kwestia jeszcze kolejnych trzech, o których nikt nic nie wiedział, a podejrzani nie chcieli wyjaśnić miejsca ich ukrycia.
Przypuszczaliśmy, że jest to sprawka sekretarza i jego ludzi ale nigdzie nie znaleziono dowodów potwierdzających, a oni sami wyparli się, że coś wiedzą na temat zawartości pozostałych skrzynek. Przeczesaliśmy okolice krateru, penetrując wszystkie możliwe miejsca ukrycia , ale bez żadnego rezultatu.

CZ.32
Ustaliłem, że 02.02.1985 r. wieczorem gdy już wszyscy turyści opuszczą kopalnię i ruch całkowicie zaniknie Killy wraz ze swoimi dwoma kompanami wejdzie o godz. 20 oo do tunelu. Ja ze swoimi dwoma ludźmi zjawimy się też o tej samej godzinie, żeby zgrać czas akcji. Zobaczymy po wysadzeniu co się tam kryje. Dałem Killemu dwa ładunki C-4, poinstruowałem go jak ma to zrobić by zachować odpowiednie środki bezpieczeństwa. Weszliśmy tunelami od wąwozu odkrytymi przez ludzi Killego podczas śledzenia byłego. Po dojściu do interesującej nas ściany doznałem szoku. Ściana wysadzona a Killy wyłazi z jedną skrzynią z jamy otworu w ścianie. Kazałem mu skrzynie zanieść do wylotu tunelu, dałem mu majcher, wydałem stanowcze polecenie by poderżnął swoich kompanów, a my zjawimy się niebawem u wylotu tunelu. Poszedł zdenerwowany bo zebrał opierdziel , że nie dostosował się do wydanego polecenia co do czasu zejścia i wysadzenia ściany.
Wszedłem do dziury w ścianie i zobaczyłem sześc skrzynek w metalowych okuciach. Ile tego było nie wiedziałem. Poszliśmy do wylotu tunelu, na miejscu zobaczyłem cztery puste skrzynki, dwu kompanów Killego leżących we krwi z poderżniętymi gardłami a jego samego podpiętego do szelek sprzętu alpinistycznego mającego się ewakuować na górę. Nie zastanawiając się strzeliłem do niego, upadł, odpięliśmy go z uprzęży, jeszcze się ruszał. Dobiłem go strzałem w głowę, znieruchomiał. Przeszukaliśmy dokładnie wszystkich trzech, zabraliśmy fanty z ich kieszeni i resztki sprzęt, oraz kule i łuski z pistoletu.
Poszliśmy do dziury w ścianie, opróżniliśmy skrzynki do zabranych ze sobą worków jutowych i ukryliśmy je na miejscu w kraterze. Było tego cztery skrzynki ze sztabkami złota i dwie z diamentami. Nie pozwoliłem swoim ludziom niczego zabrać by nie kusić niepotrzebnie losu. Tym zajmiemy się jak sprawa przyschnie. Wyszliśmy na powierzchnię dopiero po północy, nikogo w okolicy krateru nie zauważyliśmy, kompani Killego musieli się ulotnić z łupem. Trzeba będzie popracować nad ich lokalizacją po cichu i delikatnie by nie wzbudzać podejrzeń.
Po kilku dniach pojawiły się na rynku fanty z kopalni, zaczęło robić się gorąco. Trzeba było założyć podwójny kamuflaż i siedzieć cicho.

CZ.33
Śledziłem przebieg wydarzeń na bieżąco. Wyłapano resztki kompanów Killego. Na razie o swoje dossier byłem spokojny oprócz Killego nikt z jego grupy mnie nie widział ani nie znał.
Szykował mi się wyjazd na Święta Wielkanocne do USA do swojej rodziny, postanowiliśmy z moimi współpracownikami z biura podjąć część ukrytego łupu i przewieźć do Stanów pocztą dyplomatyczną. Wyciągnęliśmy trzy worki w jednym było 15 sztabek złota w dwu pozostałych diamenty. Nadaliśmy to dzień przed wyjazdem na pocztę spec. jako bagaż dyplomatyczny, który nie podlega żadnym kontrolom służb cywilnych na lotnisku.
Wieczorem niebawem po nadaniu bagażu do mieszkania weszli agenci specjalni z wywiadu wojskowego USA, ci sami co wcześniej dołączyli do grup śledczych w ambasadzie.
Wyprowadzono mnie skutego bez słowa wyjaśnienia i dowieziono do aresztu śledczego w Kapsztadzie. W tym areszcie jak się dowiedziałem byli już zatrzymani moi współpracownicy.
Poinformowano mnie podczas przesłuchań, że ja i moi pracownicy byliśmy prześwietlani tak samo jak wszyscy pracownicy ambasady. Ja jako sekretarz jednostki specjalnej wywiadowczej /oczywiście nieoficjalnie/ miałem wszelkie prawa tajności, łącznie z pocztą i nikt nie mógł się do mnie dobrać bez zgody ambasadora. Śledzono mnie i moje poczynania w ambasadzie i terenie. Sprawdzano kontakty z wywiadowcami, tajnymi współpracownikami, informatorami i elementem podejrzanym i dlatego nadany bagaż na poczcie specjalnej natychmiast został poddany rutynowej kontroli na polecenie ambasadora. Po prześwietleni został zatrzymany i przewieziony do depozytu do sejfu w ambasadzie. Przesłuchiwano mnie i moich współpracowników, przyznaliśmy się, że przypadkiem ten zatrzymany towar znaleźliśmy w jednym z samochodów ambasady, które mieliśmy na terenie placówki. Z samochodów tych korzystali wszyscy pracownicy ambasady. Nie dano nam wiary w nasze wyjaśnienia i zostaliśmy zatrzymani i wydaleni z RPA. Przetransportowano nas do Waszyngtonu do dyspozycji zastępcy prezydenta do spraw nominowani wyższych urzędników państwowych. Oczekujemy na proces w tej sprawie.

CZ.34
Codzienne zmiany przy kraterze w obserwacjach stały się już dla nas rutyną. Punkt obserwacyjny, dom, zakupy, meldunki, kontakty z pozostałymi grupami. Dalsze czynności przestały wnosić do śledztwa istotne elementy w sprawie krateru.
Biuro poddało pod wątpliwość dalszy pobyt i zaczęto przygotowywać się do zakończenia postępowania w RPA i wycofania naszych grup do kraju.
Pierwsze dni maja i zaczął nas ogarniać marazm.
Zła pogoda przyczyniła się do zmiany nastrojów. Nostalgia, tęsknota za domem, rodzinami zaczęła dawać o sobie znać.
Tego dnia jak zwykle gdy przypadła na mnie i jednego z moich kompanów kolej na obserwację pojechaliśmy objąć wachtę przy kraterze i zmienić kolegów, zabrali auto, którym przyjechaliśmy i pojechali na kwaterę. Druga zmiana, deszcz siąpił już od kilku dni, nic nowego. Godziny upływały zrobiło się ciemno. Obserwacja przez noktowizory, nikogo nie widać, kto by się w taką pogodę chciał wybierać na spacer. Ziemia nasiąknięta, spływające błoto z wodą ze zboczy wąwozu do koryta poniżej tworząc strumyki i grząskie bajora na dnie.
Około godz. 20 oo rozpętała się nawałnica gwałtowna i niespodziewana. Burza rozszalała się nad okolicą, pędziła jakby goniło ją stado rozszalałych smoków ziejących ogniami piekielnymi. Wysyłała prosto w ziemie wyjące pioruny, uderzała w nią grzmotami jakby miała za chwilę ją rozsadzić. Niebo całe w ogniu błyskawic, nieustające barwne pióropusze rozdzierały powietrze nasączając je jonami, aż śmierdziało od spalenizny. Wrażenie jakby sam lucyfer miał za chwilę zstąpić na ziemię.
W przerwach między gromami i błyskawicami strumienie deszczu nieustanie dopełniały wrażenie grozy i unicestwienia. Głuchy ciągły łoskot o nasz prowizoryczny dach kryjówki nawałnicy wody i porywów huraganu ogłuszał nasze słowa i myśli. Dosłownie w jednej chwili zostaliśmy odcięci od jakiegokolwiek powrotu na szczyt wąwozu. Przeszywani dreszczami niewidzialnego potwora pragnącego nas połknąć swoimi mackami strachu, staliśmy się jego niewolnikami. Czerwone błoto oblepiało każdą część naszego ciała. Ulewa sprawiła, że tworzące się początkowo strumienie po chwili już zmieniły się w rwącą rzekę pełną mulistego błota zabierając ze sobą co napotkało na swojej drodze. W mulistym czerwonym gruncie żłobiąc i zmieniając wszystko w zawiesinę szlamu bardziej śmiercionośnego niż sama woda, tocząc za sobą ze zboczy drzewa z korzeniami oraz głazy i tony mułu.

CZ.35
Ściana wody z mułem pojawia się jak tsunami znikąd. Przylepiona do zbocza na dnie wąwozu prowizorka naszego punktu obserwacyjnego, gdzie od tygodni prowadziliśmy obserwację krateru i okolic zostaje porwana w dół wąwozu jak sklejka papierowa a ja wraz z nią w mule w dół wąwozu.
Błoto wciska się w każdą szczelinę ciała, wysysa całą energię, staję się martwym jeszcze nieświadomy tego. Cały uwięziony w mazi, ruchy coraz powolniejsze w rwącej brei . Odbieram bodźce z mózgu , lecz mięśnie przestają reagować. Desperackie próby uwolnienia się, panika bezskuteczność zabiera wolę walki o życie. Zaklinowane ciało w mazistej brei, pozatykane drogi oddechowe, oczy zaklejone gliniastym szlamem, ciemność wdziera się w zanikającą świadomość. Płuca z braku powierza rozsadza żywy ogień. Wypełnione pęcherzyki płucne mułem, ostatnie niezdarne ruchy ramion, czuję ogromny nacisk na ciało, które bezwolnie już prze na dno wycieńczone w kilkudziesięciu sekundach walki z żywiołem. Ciemność raptownie zamienia się w barwy świetliste, bez czucia i paniki..............
Błoga cisza nagle zostaje przerwana, zaczynają docierać do mnie jakieś dziwne głosy, powoli wraca świadomość. Otwieram oczy, jasność, biel wokoło. Leżę w szpitalnym łóżku, na korytarzu gwar. Podłączony do respiratora zaczynam się dusić, lampki nad łóżkiem migocą, dzwonek nad drzwiami jak dzwon kościelny szalej, wpada do sali lekarz z pielęgniarkami. O widzę, że nasz królewicz wybudził się ze snu. Rutynowe badania, ruch jak na Marszałkowskiej w godzinach szczytu. Lekarz poinformował mnie, że dwa dni temu zostałem przywieziony w stanie krytycznym przez kolegów do szpitala, którzy zaraz się ulotnili, pozostawiając mnie na łasce lekarzy w Kimberly.
Kilka osób odwiedzało mnie, ale cały czas byłem nieprzytomny.
Życie zawdzięczam bardzo silnemu organizmowi i kolegom, że w ekspresowym tempie dowieźli mnie do szpitala.

CZ.36
Po południu pojawiło się dwóch moich chłopców, ucieszyli się, że wróciłem do żywych, bardzo się wszyscy martwili moim stanem. Zaczęli mi opowiadać co się wydarzyło tamtego dnia podczas nawałnicy. Podczas gdy zaczęła się burza w początkowej fazie wszyscy z kwatery wsiedli do aut i ruszyli pod krater, zanim dojechali rozpętało się piekło. Burza stawała się potworna więc obawiali się o nas. Gdy dotarli w okolice wąwozu już tam płynęła rwąca rzeka mułu niosąc ze sobą powyrywane drzewa z korzeniami i wszystko co mogła zabrać po drodze z pobliskich zboczy wąwozu. Ledwo dotarli do naszej kryjówki już wiedzieli, że wydarzyła się tragedia kryjówka zniknęła z pobliskimi drzewami zniesiona wraz ze szlamem spływającym ze zbocza w rwący nurt w wąwozie. Ja leżałem nieprzytomny powyżej przywiązany liną do pnia drzewa a mój partner zmiany leżał prawie nieprzytomny obok mnie. Zaczęli mnie reanimować już na miejscu. Kolega odzyskał przytomność i wyjaśnił co się stało. Gdy ziemia zaczęła się obsuwać złapał zwój lin, przywiązał do pnia drzewa powyżej i gdy zszedł mnie z kryjówką już tam nie było. Przywiązany do liny wskoczył do rwącej brei, zobaczył mnie rozpaczliwie broniącego się przed utonięciem, złapał i resztkami sił wyciągnął na brzeg gdzie obaj leżeliśmy, Przywiązał nas obu do pnia drzewa i tak nas zastała chwilę później reszta grupy. Zabrali nas natychmiast obu z tego miejsca wyżej i udali się w kierunku samochodów.
Przechodząc wzdłuż zbocza wąwozu w kierunku krateru około 50 metrów od naszej kryjówki wśród obsuniętego zbocza i powyrywanych z korzeniami drzew zobaczyli porozrzucane skrzynki. Od razu domyślili się co to jest, wiążąc fakty z ostatnich tygodni naszej pracy.
Natychmiast powiadomili ludzi w Kapsztadzie o znalezisku. Czterech pozostało przy skrzyniach a mnie odwieziono do szpitala do Kimberly. Mojego partnera od razu zwolniono po przebadaniu a mnie podłączono do respiratora w izolatce.
Po trzech godzinach burza przycichła odsłaniając moc zniszczeń jakie w ciągu kilku godzin poczyniła na zboczu i w wąwozie.
Mimo fatalnej pogody pojawiła się duża grupa z Kapsztadu, kilkudziesięciu ludzi łącznie z naszymi trzema grupami.

CZ.37
Zabezpieczono teren, wezwano transport. Przyjechało dwie ciężarówki terenowe z napędem na cztery koła z kilkoma żołnierzami ochrony ambasady USA. Załadowano wszystkie znalezione skrzynie na samochody, dokładnie przeczesano teren, sprawdzono wszystkie szczeliny, uskoki skalne powstałe po obsunięciu się zbocza i skał. W sumie doliczono się dziewięćdziesięciu skrzyń. Pod eskortą odwieziono transport do Kapsztadu. Rano pogoda dopiero się ustabilizowała i można było dokładnie zobaczyć skalę spustoszenia jakie poczyniła nawałnica tej nocy.
Wieczorem przyjechał do mnie nasz opiekun z Kimberly, dowiedział się o moim wypadku i zaglądał do mnie już kilka razy gdy leżałem nieprzytomny. Przesiedział przy mnie całą noc. Trochę odpoczywałem ale w większości słuchałem opowieści o jego i rodziny jego losach. Po skończeniu wspomnień wstał przygnębiony od mojego łóżka, bez słowa wyszedł na korytarz. Zwlokłem się i wyszedłem za nim, siedział skulony na szpitalnym krzesełku ze spuszczoną głową w dłoniach. Położyłem mu dłoń na ramieniu. Podniósł głowę otarł wierzchem dłoni łzy z twarzy i powiedział słowa, które zapamiętam do końca życia. Najważniejsze w życiu są miłość, przyjaźń i zaufanie, nic ich nie zastąpi żadne skarby świata, które przynoszą tylko śmierć, zło i rozczarowania. Po dwu dniach zostałem na własne żądanie wypisany ze szpitala, lekarz stwierdził, że jestem na tyle sprawny by mnie wypuścić, to właśnie on przyjechał mnie odebrać i zawiózł na kwaterę. Chłopcy przywitali mnie spontanicznie w komplecie. Ja również świadom tego co przeszedłem byłem szczęśliwy. Nasz opiekun zasiadł z nam do stołu przy wspólnym pożegnalnym posiłku.
Kilka dni później poproszono nas na spotkanie do Kapsztadu, gdzie grupa pracowników ambasady USA i przedstawicieli RPA poinformowała nas o zakończeniu -Misji Kapsztadzkiej- podziękowano nam serdecznie za owocną współpracę.
Rozliczenie z naszym Biurem już nastąpiło i możemy przygotowywać się do zjazdu do kraju. Byli bardzo zadowoleni z naszej współpracy, chociaż o finale jak zwykle zadecydowała przyroda i przypadek. Na zakończenie poinformowano nas, że sprawdzono zawartość skrzynek. W siedemdziesięciu były sztabki złota, natomiast w dwudziestu pozostałych diamenty.
Podczas oględzin w jednej ze skrzynek natrafiono na szczegółowe dokumenty z 1914 roku tego skarbu w ilości stu skrzyń, oraz inne dokumenty zawierające informację o kodach dostępu i haseł do depozytów na kontach Szwajcarskich w tamtym okresie czasu. W dalszej części tym problemem miały się zająć odpowiednie służby.

CZ.38
13.05.1985 roku spokojnie spakowałem bagaże, przyjechał po mnie mój przyjaciel /opiekun naszej grupy/ wraz z żoną i odwieźli mnie na lotnisko do Kapsztadu. Moi koledzy cześć już wyjechała a reszta grupy naszej i pozostałych różnymi liniami by nie wzbudzać niepotrzebnych podejrzeń co do liczebności grupy. Nigdy nie lataliśmy razem na akcję, tak samo nie wracaliśmy razem. Oczywiście zmiana dokumentów przed odlotem, zdanie sprzętu, broni. Zamówiony lot do Warszawy oraz zabukowany pobyt w hotelu Marriott na dwie doby.
Musimy się zameldować w Biurze w Warszawie, rozliczyć z wykonanej pracy i odebrać przelew na konto w postaci 500 $ USA za każdy dzień + premia za dobrze wykonaną misję. Prawie trzy miesiące spędzone w RPA spowodowało, że nabyliśmy nowych doświadczeń i przeżyć. Zaprzyjaźniliśmy się z naszym opiekunem, chociaż po części w okresie prowadzenia postępowania i on był brany pod uwagę jako osoba podejrzana /ambasador/. Ale najważniejszy był w tej chwili powrót do domu i rodziny. Pożegnałem się z naszym opiekunem i jego małżonką, wymieniliśmy się telefonami, by utrzymać ze sobą kontakt.
PROLOG.
Późnym latem pojechałem z przyjacielem na ryby w okolice Szczytna nad jezioro Sasek Wielki, gdzie kilka dni spędziliśmy na łowieniu, grilowaniu, popijaniu piwa. Mieliśmy wynajęty domek campingowy na cały tydzień. Dni mijały beztrosko, pogoda dopisywała, cisza, bez obciążenia psychicznego. Obserwując któregoś dnia spławik leniwie kołyszący się na wodzie, toń wody, nagle jak grom z jasnego nieba spadło na mnie wspomnienie Kimberly i toń wody krateru. Podczas obserwacji w tamtym okresie nie dostrzegłem powiązania ze spławikiem na wodzie. Wszystko to wyparłem po przebytej traumie jaką przeszedłem w wąwozie w czasie nawałnicy. Przypomniałem sobie jak kolejny raz przeglądałem akta zatrzymanego sekretarza placówki komórki wywiadowczej ambasady USA i jego podwładnych. Dopiero teraz wpadłem na pewien szczegół z przesłuchań. Odzyskano zawartość trzech skrzynek, pozostałe trzy musiały być gdzieś ukryte. Zadzwoniłem jeszcze tego samego dnia do przyjaciela do Kimberly i poinformowałem go o swoich spostrzeżeniach. Miał udać się nad krater z lornetką i wypatrywać na powierzchni lustra wody mało widocznych pływaków. Wytłumaczyłem mu o co chodzi, co mam na myśli.
Jakież było moje zaskoczenie gdy kilka dni później siedząc z rodziną przy kolacji zadzwonił i opowiedział mi zakończenie całej historii. Pojechali z żoną do krateru, zeszli tunelami do krawędzi i wypatrywali w/g moich informacji pływaków. Wybrali je i na długich nylonowych linkach przywiązane były trzy worki w których znaleźli po 15 szt. złota w każdym, w sztabkach jedno kilogramowych z nadrukiem kopalni Kimberly. Powiedziałem mu, że sprawa jest już zamknięta i żeby nikomu nic nie mówił o nieistniejącym znalezionym złocie. Po kilku miesiącach na moje konto wpłynęła znaczna suma w dolarach USA do N/N banku. Misja Kapsztadzka przestała istnieć.
KONIEC.

DZIENNIKI 2/50
-----WARSZAWA-----
15.05.1985 r. godz. 21.30 wylądowałem ma lotnisku Okęcie w Warszawie z kolejnej misji tym razem w odległego przepięknego Kapsztadu. Miasto jak poezja z przepięknymi dzielnicami, ale i slamsami z ogromną biedą i jeszcze większą przestępczością. Miasto kontrastów społecznych i gospodarczych, ponad 400 tyś. ludności. Jedno z największych w Południowej Afryce. Potężne złoża diamentów w okolicach Kimberly w głębi kontynentu. Spędziłem tam ponad 2 miesiące z grupą swoich ludzi na rozpracowywaniu siatki przemytników diamentów podbieranych ze złóż Kimberly. Ale o tym w innym odcinku dziennika,
Taxi podwiozła mnie pod hotel Marriott gdzie miałem rezerwację na 3 doby. W ciągu 3 dni miałem zdać raport z przeprowadzonej operacji i spotkać się pozostałymi członkami grupy, którzy każdy z osobna miał dotrzeć z tej samej misji w umówione miejsce do bezpiecznego domu firmy w Warszawie - z Kapsztadu.
Wkroczyłem do holu hotelowego z podręcznym bagażem, plecakiem podróżnym, zmęczony lotem z przesiadkami.
W recepcji po zgłoszeniu i przedstawieniu dokumentów otrzymałem brelok z kluczem do pokoju 178. Windą w/g instrukcji lokalizacji pokoju wjechałem na 5 piętro.
W pokoju średniej klasy /bywałem w bardziej luksusowych ale i w norach hotelowych/ rozpakowałem bagaż, wykąpałem się, zamówiłem późną kolację do pokoju. W barku znalazłem kilka reklamówek 100 gramowych alkoholi. Wybrałem brandy i poszedłem grzecznie spać.
Obudziły mnie poranne krzątania sprzątaczek na korytarzu .
Była godz. 9.20, przespałem prawie 10 godzin.
Wypoczęty i ogolony zjechałem do holu by w barze hotelowym zjeść śniadanie.
Zamówiłem sobie jajecznicę lekko ściętą na bekonie z 8 jaj, kawę w dzbanku i 6 szt tostów.
W holu przechodząc zauważyłem kantor wymiany walut, wywieszka głosiła, że będzie czynny od godz. 10.00, była 9.50.
Kelner podał mi gazetę i poprosił bym poczekał na danie gorące i kawę ok. 15 min.
Rozsiadłem się w głębokim fotelu z widokiem na hol ok 20 m. ode mnie. W holu zauważyłem mężczyznę zagłębionego w lekturze gazety, jak przechodziłem jeszcze go tam nie było. Poza nim i mną pusto nikogo nie widać.
Po kilku minutach w wejściu pojawił się facet z dyplomatką i skierował się wprost do kantoru wymiany walut.
Wywnioskowałem, że to jest gość od waluty, właściciel kantoru.
Podniosłem się i podszedłem z myślą wymiany z 500$ na złotówki. Lubię mieć gotówkę danego kraju w kieszeni, człowiek pewniej się czuje.
Stanąłem obok lady kantoru i czekam aż facet się rozpakuje.
W tym samym czasie pojawił się mężczyzna siedzący w holu czytający gazetę.
Energicznym ruchem wyciągnął magnum 3,57,/ znałem na pamięć większość broni/ strzelając 1 raz w sufit zażądał od właściciela zapakowania do rzuconej na ladę torby waluty.
Właściciel schylił się i powoli zaczął przekładać gotówkę do torby. Mężczyzna skierował spojrzenie na mnie i wycedził - czego się gnoju gapisz, łeb w drugą stronę a będziesz cały.
Grzecznie zacząłem się odwracać w prawą stronę bo stał po mojej lewej.
Z pół obrotu skrętu ciałem potężnym ciosem kantem lewej dłoni /w czasie krótszym niż zakończył wypowiadanie ostatniego słowa/ ruchem błyskawicy trafiam mężczyznę w krtań. Pistolet wypada mu i poślizgiem leci kilka metrów dalej, on sam upada na posadzkę do tyłu siłą uderzenia ze 2 metry od lady.
Padł nieprzytomny, bez żadnej reakcji.
Facet za kontuarem kantoru nawet nie zauważył wystraszony całego incydentu, zajęty pakowaniem walut do torby bandyty.
Musiał w trakcie pakowania nacisnąć cichy alarm bo po 3 - 4 min do holu wpada brygada w granatowych mundurach i kominiarkach.
Ja stałem nadal koło kantoru z miną wystraszoną o niczym nie mając pojęcia co się stało.
Właściciel też nie rozumiał w jaki sposób mężczyzna nagle zniknął mu z pola widzenia, nie widział, żadnego ruchu, a tamten leży na posadzce kilka metrów od kantoru.
Od chwili podejścia mężczyzny do kantoru, oddaniu strzału, rzuceniu torby i zażądania wydania walut, oraz słów wypowiedzianych do mnie upłynęło nie więcej niż 4-5 sek.
Nie lubię gdy ktoś mi rozkazuje lub depcze mi po odciskach.
Ten palant podniósł mi adrenalinę ubliżając mi, reakcja musiała być bezwarunkowa.
Brygada zwinęła gościa i broń, wstępnie stwierdzili, że musiało mu się podnieść ciśnienie wyłączające jakiś funkcje życiowe i dlatego stracił przytomność, tym bardziej, że nikt nic nie widział i nie słyszał oprócz napastnika słów i wystrzału.
Mnie pobieżnie przesłuchano na powyższe okoliczności, a właściciela zabrano na przesłuchanie.
Nie wiem czy dowodzący akcją /wszyscy byli zamaskowani/ rozpoznał mnie z innych okoliczności współpracy ,udając, że mnie nie zna wycofał ludzi nie demaskując mnie - możliwe, że tak .
Ponieważ ja nie mogłem ujawnić swojej prawdziwej tożsamości, ani tym bardziej działalności jaką się zajmuję, dalej rżnąłem głupa niczego nieświadom.
Byłbym spalony dla Biura za akcję nie na zlecenie i dekonspirację osobową.
Zresztą pracowałem już ładnych parę lat i znałem zasady kamuflażu i dezinformacji.
Zjadłem śniadanie w spokoju mimo, że w środku aż wszystko we mnie buzowało - analizując każdą sekundę zdarzenia po kolei.
Gość miał strasznego pecha, że trafił na mnie.
Pojechałem do biura wysiadając z taxi 2 przecznice wcześniej by omówić szczegóły misji, zdać raport.
W kolejnych dniach spotkałem się z pozostałymi ludźmi z grupy.
Odebraliśmy gotówkę za 70 dni akcji po 500$ za dobę zwiedzania Kapsztadu i okolic w promieniu kilkuset kilometrów. Po pożegnalnym browarku wszyscy rozjechaliśmy się do domów.
-----ANTEK-----

 Dzienniki 3/50
-----BUDAPESZT-----
19.07.1985 r. Dwa miesiące po misji Kapsztadzkiej i akcji w hotelu Marriott. Po trzy tygodniowym pobycie w Budapeszcie na peryferiach Pesztu po drugiej stronie Dunaju w pobliżu Parku i Wysp Małgorzaty - Margitsziget. Dowodząc grupą sześciu osób moich ludzi jesteśmy w końcowej fazie operacji rozpracowanej bandy Białorusina Nalewko zajmującej się handlem bronią, narkotykami i prostytucją. Broń w ciągłej dostawie z magazynów byłego ZSRR. Kobiety werbowane i zmuszane do prostytucji z całego bloku wschodniego. Z kartotek rebdóseg/hungary police/ wydziału bezpieczeństwa państwowego obecnie U.B.P./ Allamvelmi Osztaly/ banda tylko w ciągu ostatnich trzech latach zwerbowała ponad 1500 kobiet. Obraz może być zaniżony nawet o połowę z braku dostępu do bardziej wiarygodnych źródeł informacji. Nalewko był nieuchwytny z wielu przyczyn. Jedną z nich miała być współpraca z dwu lub trzema placówkami dyplomatycznymi grupy wschodniej. Za ich pomocą i zgodą mieli szerokie kanały przerzutowe nie podlegające żadnym kontrolom. Dlatego poproszono nas o współprace jako grupę bez powiązań politycznych i gospodarczych z władzami bloku.
Banda miała ustalone spotkanie biznesowe dwu ze sobą współpracujących jednostek Budapesztańskiej i drugie z kolejnych trzech miast Eger, Miszkolc, Debreczyn. Spotkanie miała spotkać się w magazynach zajmujących się dystrybucją owoców cytrusowych i węgierskich arbuzów do krajów bloku wschodniego.
Informator węgierski donosił o przybliżonej ilości osób, czasie spotkania i miejscu.
Zgodnie z umową otrzymał za te informacje 500$ USA  i po potwierdzeni zgodności danych drugą cześć.
My musieliśmy przez te trzy tygodnie dośpiewać sobie resztę łącznie ze zgromadzeniem niezbędnych przeciwko bandzie papierów. Wspólnie z ludźmi z wydziału bezpieczeństwa dostać się od wewnątrz do placówek dyplomatycznych i ustalić kręgi powiązań z bandą jej pracowników.
Wspólnie zastanawialiśmy się nad uzbrojeniem bandy w chwili akcji, opracowaniem scenariusza ewentualnych kwalifikacji i determinacji bandytów w chwili zagrożenia oraz tworzyliśmy możliwe scenariusze całego przedsięwzięcia.
Dokładna informacja o czasie spotkania dotarła do nas dopiero na dwa dni przed spotkaniem więc mieliśmy ponad 40 godzin na zorganizowanie spotkania. Rozpoznanie z detalami terenu i.t.d...
Dwu ludzi w celach handlowych zwiedziło magazyny robiąc wizualne obserwacje obiektu wewnątrz.
Obiekt stojący trochę na uboczu z dala od innych zabudowań.
Teren od tyłu trochę zapuszczony, krzaki, chaszcze składowisko palet.
Od frontu rampa załadowcza, brama magazynowa 4 na 5m.
Na narożniku drzwi wejściowe od strony północnej do pomieszczeń biurowych.
Spotkanie miało się odbyć po załatwieniu ostatnich klientów o godz. 20.oo.
Magazyny czynne były do godz. 18.oo.
Od godz.16.oo byliśmy już na posterunkach obstawiając obiekt, jak zwykle niewidzialni wtopieni w otoczenie. Dwie furgonetki z kierowcami stały w okolicy ok. 300 m. dalej w bocznych alejkach.
O całej akcji powiadomiona brygada szybkiego reagowania z centrali U.B.P. w ostatniej godzinie przed akcją dla bezpieczeństwa przed wyciekiem o przedsięwzięciu akcji, celem zamknięcia całej akcji.
Ok. godz. 19.3o podjechały dwa auta na rejestracjach dyplomatycznych CD. Objechały teren obiektu i pobliskich uliczek. Z jednego auta wysiadł mężczyzna pospacerował kilka min. pod obiektem i dał sygnał w kierunku aut, że wszystko OK
Auta odjechały. Gość podszedł do drzwi bocznych zamkniętego magazynu otworzył i wszedł jak by był właścicielem obiektu i zniknął wewnątrz.
Dochodzi godz. 20.oo - cisza nic się nie dzieje. Jesteśmy przekonani, że coś jest nie tak skoro o wyznaczonej godzinie nikt się nie pojawił.
Piękna pogoda zachód słońca, ciepło ok 25 st.C, nic tylko odpoczywać nad Balatonem rozkoszując się jego urokiem.
W nas adrenalina aż buzuje.
Około 20.3o zjawiają się poprzednie 2 auta i granatowa furgonetka z ciemnymi szybami.
Podjechali pod drzwi frontowe do magazynu i bez pośpiechu zaczęli wysiadać z samochodów w sumie 12 osób.
Sami mężczyźni dobrze ubrani - widać, że elita.
Weszli wszyscy do budynku.
Odczekaliśmy jeszcze ok.pół godziny i dokładnie o 21.oo dałem swoim ludziom znak rozpoczęcia akcji.
Powiadomiłem grupę szybkiego reagowania ze strony węgierskiej, że przystępujemy do wykonania zadania niech czekają na znak z naszej strony o włączeniu się do akcji.
Ludziom swoim zastrzegłem by broni używali w ostateczności,bez zbędnego ryzyka nie alarmować bandy w magazynie.
Cisza spokój nic się nie dzieje.
Od północnej strony powoli zacząłem się skradać w kierunku drzwi, reszta ludzi ostawiała otwory okienne wokół budynku. Po dojściu do drzwi natychmiast miała się pojawić i razem wpadamy do magazynów.
Powoli wkraczała szarówka, kończył się dzień, skóra na głowie zaczęła mi drętwieć jak nigdy dotąd.
Znajdując się około jednego metra od drzwi te nagle się otwierają i widzę napakowanego gościa wychodzącego na zewnątrz zdziwionego moim widokiem.
Po jego zaskoczonej minie i ułamku sekundy wahania następuje determinacja i agresja.
Wyszarpuje nóż snajperski i ciosem od pasa atakuje mnie, zastawiam się prawą ręką. Nóż wchodzi w ciało ręki przedramienia i czuję chrzęst metalu o kość.
W tym samym czasie gość trafiony nadgarstkiem lewej dłoni potężnym ciosem w okolice mostka zgina się wpół.
Następują kolejne dwa uderzenia jednocześnie nogą w krocze i dłonią w szyję napastnika. Wyeliminowanego z akcji odciągamy na bok i jednocześnie i bezszelestnie jak błyskawica wpadamy do pomieszczeń budynku.
Zaskoczenie było całkowite, nawet nie zdążyli wyciągnąć broni, którą mieli przy sobie.
Bez jednego strzału akcja zakończyła się w 10 sekund.
Powiadomiona brygada natychmiast pojawiła się obok nas. Banda Nalewki 13 osób z samym szefem leżała na betonie magazynu skuta i przygotowana do transportu.
Skutych wyprowadzono do podstawionych furgonetek a gościa na noszach nie wiem czy żywego do przygotowanej na wszelki wypadek karetki.
W magazynie opatrzono mi pobieżnie pobieżnie przedramię i odwieziono do szpitala. Zrobiono rentgen rany, okazało się, że mam odłupane kilka kawałków kości. Natychmiast pod znieczuleniem zoperowano, usunięto kostki i zaszyto ranę.
Z opatrunkiem chodziłem jeszcze dwa tygodnie.
Do dziś mam dziurę w mięśniu przedramienia około pięciu centymetrów długości.
W magazynach znaleziono 250 skrzyń z bronią, ok. 5000 szt.
Znaczne ilości narkotyków i dokładną dokumentację z działalności grupy.
Zatrzymano na tej podstawie kolejne 60 osób w tym 5 z placówek dyplomatycznych współpracujących dla zysków z bandytami, nie ujawniam celowo jakich placówek.
Sprzęt pozostawiliśmy w naszej dziupli.
Kilka dni spokoju i wracamy do domu.
Następnego dnia każdy z osobna ewakuował się innym środkiem transportu do kraju gdzie 21.07. mieliśmy się zameldować w biurze centrali.
Po złożeniu raportu i rozliczeniu akcji w postaci 500$ USA za dobę spędzoną w Budapeszcie, każdy z nas udał się do rodziny.
-----ANTEK-----


DZIENNIKI x/50
-----BORNEO-----
-lipiec 1990 rok -
Godzina 2.oo w nocy - wyrywa mnie przeraźliwy terkot telefonu stacjonarnego w moim mieszkaniu na Warszawskim Ursynowie.
Wracam do świadomości po całodziennym uganianiu się po Centrali.
Męski głos w słuchawce strzela do mnie jak z karabinu maszynowego.
Antek musisz mi pomóc, mam straszne kłopoty.
Resztki snu gdzieś zniknęły - kurwa - kto mówi, wiesz która jest godzina.
Głos zamilkł na chwilę, przepraszam u mnie jest prawie południe.
Dzwonię z Borneo to taka wyspa na zadupiu Malezji - jak byś nie wiedział. Uśmiechnąłem się w duchu.
Mówi Zbyszek Z. przedstawił się, pamiętasz mnie, przyjaźniliśmy się na studiach zarządzania i ekonomi w stolicy, potem w Moskwie.
Zacząłem łapać kto i co.
Co ty tam robisz zacząłem, ale przerwał mi w pół zdania.
To nie jest rozmowa na telefon prywatny wiesz, że wszystko jest u was na nasłuchu.
Przyznałem mu rację.
Rano zadzwonię do ciebie na łącza dyplomatyczne, kimaj dalej.
Bywaj.
Sygnał ciągły zabrzęczał mi do ucha.
Rano na 8.oo pędzę swoim starym Volvo do firmy.
Około godz. 9.oo pani Jola wpada do mnie i od drzwi - szefie jakiś gość na dyplomatycznym dobija się do pana.
Łącz Jolu.
Podnoszę słuchawkę.
To co tam stary masz za problemy.
Zbynio po krótkim przedstawieniu mi afery drzewno hebanowej funduje mi przelot jeszcze tego samego dnia do siebie.
Pakuję kilka drobiazgów i już siedzę w rejsowym z Okęcia na Honsiu.
Gdzie będzie na mnie czekał w Nagoi nad zatoką Ise w Japonii.
Już czekał na mnie, lotem specjalnym czarterowym lecimy na Borneo
do Banjarmasin - miasto docelowe, południowo - wschodnie Borneo.
Po 18 godzinach lotu jesteśmy na miejscu.
Po kilku głębszych, sam nie wiem czego, już siedziałem w temacie.
Zbynio odpowiedzialny nieoficjalnie na placówce za badania w terenie w poszukiwaniu surowców - złota, diamentów, ropy, pozyskiwanie drewna hebanowego dla kilku spółek USA.
Wdepnął w śliskie gówno.
Ktoś w przydzielonym mu terenie Parku Narodowego Bonjarmasinów podprowadził w ciągu kilku dni ponad 10 tyś, kubików drzewa hebanowego i cedrowego z objętego ochroną parku.
Antek ty jako koordynator służb byłeś dobry w te klocki, dlatego
natychmiast złapałem namiary i zwróciłem się z tym do ciebie.
Może mi na to coś zaradzisz.
Dwa dni wstecz dotarła do mnie ta informacja.
Mimo wielu rozmów z miejscowymi władzami - kamień w wodę.
Podał mi materiały dotyczące sprawy, dane urzędników, kontakty osobiste z T.W. /tajni współpracownicy w terenie/.
Jeździłem już trochę po świecie za różnymi sprawami.
Kochałem sprawy trudne i trudniejsze.
Już kolejnego dnia pojechałem w teren przebierając się /po naszemu/ za kloszarda.
Jako dziad po prośbie w towarzystwie dwu miejscowych, znających teren T.W. poczłapałem po szałasach i lepiankach wyznających głęboki islam Banjarach i Dajakach.
Trafiali się i Kadazmanowie.
Grupy etniczne żyjące obok siebie o różnym usposobieniu i temperamencie, zamieszkujące koczowniczo wokół rezerwatu
Banjarachowskiego Parku Narodowego.
Za kilka zielonych języki biedą przymierających plemion szybko się rozwiązywały.
Po dwu dniach wracałem do Zbynia z kompletem materiałów
czarno na białym.
Łącznie z nazwiskami urzędasów, który i ile dostał w łapę.
Zjawiłem się pod placówką tak jak stałem w łachmanach.
Cieć nie chciał mnie wpuścić .
Wybiegł Zbynio powiadomiony przeze mnie wcześniej, że mam się zjawić.
Zaciągnął mnie do siebie.
Naświetliłem mu całość sprawy w ciągu godziny.
Patrz kurwa, a ja się kręciłem jak w gównie, ta matnia mnie przytłoczyła i stołek zaczął mnie w dupę parzyć.
No to dawaj od początku - sedno już znam.
Miesiąc temu miejscowy biznesmen /podałem mu nazwisko /
Hindus zwąchał się ze swoim ziomkiem armatorem kilku statków towarowych ze wschodu, który przemyca co się da na zamówione zlecenia firm i osób prywatnych.
Dostał tym razem zlecenie na kilka tysięcy kubików drewna hebanowego i cedrowego od jednej z firm meblowych na Honsiu.
Docelowo drewno ma płynąć do portu Nagoja w zatoce Ise w południowej części Japonii.
Miejscowy biznesmen wynajął ponad stu ludzi i w ciągu dwu dni wycięli drzewa i przetransportowali je do doków.
Tam miało być niebawem załadowane na statki.
Każdy z drwali dostał za dwa dni pracy po 50 $ .
Urzędasy zainkasowali po 200 $.
W sumie koszt operacji zamknął się kwotą łącznie z transportem około 10 tyś. $.
Szczegóły dalszej operacji już mnie nie dotyczyły i nie interesowały.
Wróciłem po dziesięciu dniach na swoje śmiecie do mieszkanka na zielonym Ursynowie.
Zbyniu na dyplomatce poinformował mnie tylko, iż natychmiastowe skoordynowane działania Ministerstwa Spraw Zagranicznych Borneo ze służbami ochrony wybrzeża Japonii doprowadziły do zatrzymania trzech statków załadowanych po brzegi drewnem hebanowym i cedrowym u wybrzeży południowych Honsiu w zatoce Ise.
Śledztwo przeprowadzone ustaliło, że drewno miało być rozładowane w Nagoi i przetransportowane do pobliskich zakładów meblowych.
Drewno skonfiskowano, łącznie ze statkami a armatora puszczono z torbami. Zaliczając mu to na poczet grzywny. Oczywiście dodatkowo do odsiadki wyrok.
Na moje osobiste konto oprócz satysfakcji wpłynęło 50 tyś. $.
Siedzę sobie spokojnie, przekładam papierki i śledzę rozwój wydarzeń w kraju. Koordynując grupą ponadczasową, apolityczną ludzi w centrali.
-----ANTEK-----


-----ZASTYGŁE NADZIEJE-----
Cichy jesienny poranek wypełnił odgłos grzmiącego dzwonu zawieszonego na starej dzwonnicy, stojącej przy skraju nędznej wioski. Głos ten był dopełnieniem samotnie sunącej kolumny składającej się z kościstego konia ciągnącego furmankę podskakującą na nierównej kamienistej drodze usianej wybojami napełnionymi brudną breją. Obok furmanki trzymając lejce szedł kulawy dziad pełniący funkcję woźnicy i urzędnika kościelnego w jednej osobie. Z boku furmanki szedł młodzieniec trzymając się jedną ręką połamanej szpajanki, drugą zaś podtrzymując niebezpiecznie chybocząca się trumnę zbitą z prostych sosnowych desek, ledwo co z grubsza ociosanych. Wieko trumny sklejone z dwu krzywych odpadów świeciło otworami, gdzie smutny promyk jesiennego słońca wskazywał biel prześcieradła zawiniętej spoczywającej tam osoby. Cichutko szeptała konając - bądź zawsze sobą mój syneczku, pamiętaj o matce, która ci na źle nigdy nie chciała.Bądź wytrwały i wyrozumiały, myśl z duszą i duszą patrz, pamiętaj rady matki, która cię kochała nad życie. Oczy jej zapadły się od długich męczarni w chorobie. W walącej się chałupie leżała nadsłuchując powrotu syna. Ostatnie błyski ogników zapadały się w jej gasnących źrenicach gdy go oglądała. Trwało to tak kilka tygodni, aż któregoś dnia wrócił z lasu gdzie pracował jako pomocnik drwala i zastał matkę bez ducha. Odebrał należne pieniądze, które przeznaczył na pochówek i więcej do pracy nie poszedł. Krzykliwy głos ptaka przywrócił go do rzeczywistości. Głęboki dół, w który czterech chłopów spuszczało trumnę z ciałem. Jeszcze chwila i głuchy łoskot spadającego piachu na trumnę rozdzierał mu serce. Stłumiony szloch wyrwał mu się z piersi, łopaty furczały zajadle zasypując trumnę jakby mszcząc się w ten sposób na bezbronnej już istocie. Powoli zapada zmierzch, a on ciągle tkwi w tym samym miejscu z głową nisko opuszczoną na piersi. Serce koił ból, duszę wypełniała tęsknota ulatująca gdzieś w nieznane. Słotny październikowy dzień miał się ku końcowi. Zwaliska ciemnych chmur kotłowały się nisko pogrążając wszystko w smutku i bez nadziei. Nadszedł dzień święta zmarłych pogoda nic się nie poprawiła chmury nadal zalegały nisko zalewając ziemię mżawką deszczu i wiejącym porywistym wiatrem.Zadumany młodzieniec powolnym krokiem szedł przedzierając się przez tłum ludzi zmierzając w stronę starego na wpół rozdeptanego cmentarza.Przecisnął się przez wąską zbutwiałą bramę cmentarną, na której dwa sędziwe posążki wskazywały kierunek swoimi połamanymi kikutami rąk główną nawę wejścia cmentarnego.
Cześć Antek,kopę lat - wyrwał młodzieńca z głębokiej melancholii głos dziewczyny. Cześć - niechętnie odpowiedział. Złapała go za rękaw płaszcza i pociągnęła na otwartą przestrzeń wolną od ludzi. No nareszcie wydostaliśmy się z pod kopyt tych............. nie dokończyła.
Energicznym ruchem oswobodził się z jej uścisku. Przepraszam nie wiedziałem , że się tak zmieniłaś. Dawniej pozwalałeś nie tylko na takie rzeczy! odburknęła, poruszona jego zachowaniem. Ciszej to nie bar i nie mam ochoty na flirty w tym miejscu.Bądź ok. 9 wieczorem koło opuszczonej stodoły - rzucił cicho znikając w tłumnie oniemiałej dziewczynie.
Popatrzyła tęsknym wzrokiem i wybiegła myślami do niego tam gdzie się spotkają wieczorem. Tajemniczy uśmiech przebiegł po jej twarzy i wyszeptała ledwo dostrzegalnym ruchem ust niedosłyszalne nikomu słowa. Pobiegła ku dalekiej wiosce by się odpowiednio przysposobić do spotkania.
Brnął poprzez rozmokłe bajoro cmentarza. Rozdeptane błoto z gliną tworzyło niepowtarzalny krajobraz tej pustelni samotności.
Drżąc z zimna i ciągłego niepokoju wewnętrznego jaki nim szarpał parł do przodu po zapadniętych grobach do celu.
Stanął zamyślony nad świeżą mogiłą matki, splótł ręce i trudno odróżnić czy to krople wody spłynęły mu po twarzy, czy uronił łzy prosto na grób. Zadumany stał - dlaczego pozostawiła go samego - myślał. Miałem ją jedną kochaną istotę, której naprawdę potrzebowałem, czemu? czemu? - wyszeptał dławiącym się głosem.
Wiatr rozczochrał mu czuprynę, rozmazał na mokrej twarzy rozpacz i nędzę. Wyjął z kieszeni płaszcza skromny znicz i po kilku próbach zapalił go osłaniając dłonią. Wątły płomyczek zacisnął w dłoniach osłaniając od wiatru i deszczu. To jedno co mogę Ci teraz ofiarować wyszeptał cichutko. Miłości mojej już nie potrzebujesz, myśli swoje zatopiłaś w mrokach tajemnicy. Wiatr, deszcz i samotność to co mi pozostało . Powiódł melancholijnym wzrokiem po nadciągającym zmierzchu i popadł w zadumę.
Skulona postać Antka przy świeżej mogile matki w drgającym światełku zniczy rzucała tajemnicze cienie zależnie od podmuchu wiatru kierującego chwiejnymi płomykami.
Poprzez smugi mżawki spadającej na skwierczące lampki setek grobów widać jeszcze kilka postaci opuszczających w pośpiechu to tak mroczne miejsce pełne dziwacznych cieni i blasku dopalających się i gasnących świec.Spadająca mżawka wciska się wszędzie i stara się zdławić to istnienie ognia, ten potworny blask rozniecający nocne mroki, który chwilami przygasał to znowu rozniecał jakby drwiąc sobie z deszczu ciskającego z wzmożoną mocą o groby swoimi drgającymi strugami.
Deszcz powoli przycichł, cmentarz opustoszał całkowicie, tylko cichy śpiew skwierczących płomyków swoim niemiłosiernym jękiem napełniał głęboką skradającą się noc.
Resztki liści spadających z drzew mieszały się do kompozycji strachu i urojonej ciszy odludnego miejsca.
Myśli błądzą, widzi cienie , jakieś złudzenie dobrobytu i szczęścia. Uwagę jego przybija postać dziewczyny wychodzącej z za drzew, zbliża się powolnym krokiem i z jej ust płyną niedosłyszalne słowa, których Antek znaczenie rozumie bardzo dobrze. Oczy chłopaka płoną na widok dziewczyny ubranej w przezroczystą woalkę utkaną z mgły. Postąpiła jeszcze kilka kroków w jego stronę i blask migocącego, dopalającego się zachodzącego słońca rzuca ostatnie promyki swojego spojrzenia aby odejść w otchłań nocnych mroków.
Ostatni promyk oświetlił postać dziewczyny i objął swoim jaskrawym spojrzeniem jej wysmukłą postać. Stanęła koło niego i pożerającym wzrokiem zaczęła go wabić. Z obojętnego stał się coraz bardziej pożądającym, krew pulsująca w czaszce mało jej nie rozsadziła.
Oczyma zaczął ją rozbierać doszczętnie, jeszcze chwila, jeszcze jeden krok i jedna myśl nim zawładnęła. Znajduje jej usta, ręce błądzą, czuje jasność zewsząd go otaczającą, traci panowanie nad zmysłami, po chwili dziewczę poddaje mu się w silnym uścisku jego ramion. Czuje chłodne ciało pod swoimi rękoma,zgrabne kształty, piersi buchające płomieniem. Szybkim nerwowym ruchem pożądania podsuwa nagie ciało dziewczyny pod siebie......................................
Zimny dreszcz wstrętu wstrząsa jego ciałem, zrywa się na nogi. Zamiast ciała dziewczyny, która przed chwilą tu była na ziemi leży szkielet na wpół spróchniały z wykrzywioną w potwornym uśmiechu resztą twarzoczaszki. Zasłania rękoma oczy i czuje przenikający ziąb, wstrząsa nim spazm wymiocin. Niezbadany strach zawładnął jego umysłem.
Poprawił płaszcz i szybkim krokiem zaczął opuszczać ponure cmentarne miejsce, potykając się co trochę o połamane krzyże i zapadnięte mogiły.
Ledwo dosłyszalny szelest odrzucił jego głowę do tyłu, wzrokiem starał się przebić gęsty mrok. Daleko gdzieś zabłysło światełko.
Przyśpieszył kroku by oddalić się jak najszybciej od wracających wspomnień , przed którymi i tak nie mógł uciec nigdzie.
Przemoknięte ubranie przejmowało go chłodem do szpiku kości. Zaklął i przyśpieszył kroku oglądając się co chwila za siebie.
Spokojniejszy trochę skierował swoje kroki ku miejscu wyznaczonym na spotkanie. Myślał, że dziewczyny tam nie znajdzie.
Pewnie zwątpiła w jego przyjście i wróciła do domu.
Szept wyrwał go z zadumy - no nareszcie jesteś, myślałam, że nie przyjdziesz od godziny czekam a ciebie niema, miałam już iść.
Trzeba było, rzucił szorstko zamykając za sobą wrota stodoły.
Cichy szloch doszedł do jego uszu z ciemności. Zbliżył delikatnie rękę do jej twarzy, gorące krople łez zaczęły parzyć mu dłoń.
Przepraszam, jestem trochę roztrzęsiony i samotny - dodał.
Wybacz - proszę - wyszeptał.
Bałam się o ciebie a ty................... nie dokończyła zamknął jej gorące usta w delikatnym pocałunku. Zaczął opowiadać o swoim życiu tułaczym, o losie samotnika nie znającym żadnego pocieszenia, żadnej pomocnej ręki. Nie ma już miejsca, gdzie ktoś by na niego czekał, by był komuś potrzebny. Serce wypełnia pustka, gorycz, której nikt nie potrafi usunąć. Nikt nie powie - wróć, tutaj ktoś ciebie wygląda i oczekuje twojego powrotu. Snuł swoją opowieść jeszcze długo tłumiąc żal i tęsknotę tuląc dziewczynę do swojej piersi. Ciche macki nocy utuliły ich oboje jednym pierścieniem tęsknoty z myślą o czymś wielkim nieosiągalnym lecz kojącym wszelkie rany.
Szczęśliwy sen odebrał im rzeczywistość, wprowadził w ciepły krąg szczęścia gdzie mogą być razem, tylko sobie bliscy i potrzebni.
-----ANTEK-----


----ZASKOCZENIE-----
Nie spodziewałem się, że ucięta głowa sarny leżąca pod krzakiem jałowca poderwie się i zacznie uciekać.
Chodzę po lesie, zbieram grzyby.
Szum wiatru wśród drzew przypomina mi szum fal gdy spacerowałem brzegiem Bałtyku. Gałęzie kołyszą się wydzielając specyficzny zapach igliwia sosnowego.
Świergot ptaków, krzyk sroki, stukanie dzięcioła - beztroskie codzienne życie lasu. 
Lubię takie spacery sam na sam z przyrodą.
Chodząc pomiędzy krzakami jałowców za grzybami, nagle coś nietypowego przykuło moją uwagę.
W zieleni mchu pod krzaczkiem jałowca leży głowa sarny.
Wybałuszone ogromne smutne oczy patrzą na mnie.
Podchodzę, schylam się a tu nagle z głowy sarny robi się zając.
Zrywa się i wystraszony popędził w las.
Ja nie mniej wystraszony sam do siebie się uśmiechnąłem.
Przyroda jest nieprzewidywalna.
Moja wyobraźnia zobaczyła uciętą głowę sarny, a to spał zwinięty w kłębuszek zajączek z szeroko otwartymi oczyma, bo tak zwykle zające śpią.
-----ANTEK-----



-----UTRACONE NADZIEJE-----
Mieszkała w tym samym mieście. Widywaliśmy się czasami jako znajomi z widzenia. Barbara/ jeszcze jej imienia nie znałem/ uczęszczała do Technikum Ekonomicznego w naszym mieście. Ja natomiast uczyłem się w Technikum zaocznym w Kielcach. Pracowałem na miejscu, tylko w soboty i  niedziele wyjeżdżałem do Kielc na konsultacje i sesje. Barbara dziewczyna wysmukła, średniego wzrostu, szatynka. Jej oczy koloru rozpogodzonego nieba
zawsze zwiastowały pogodne usposobienie. Wiedziałem, że nie ma chłopaka, zawsze widywałem ją samą biegającą lub spacerującą z książką po parku. Ja również z nikim się nie spotykałem, chociaż nie stroniłem od towarzystwa. Na propozycje wspólnego spaceru zgodziła się niechętnie. Tak jakby zrobiło jej się mnie żal i mi go ofiarowała, tak to odebrałem.
Potem kolejne spotkania, spacery, kino, kawiarenka w śródmieściu.
Wymiana własnych poglądów. Zbliżającą się wiosnę powitaliśmy już wspólnie, nasze losy zaczął zaplatać czas.
Nie sądziłem nawet, że ta właśnie dziewczyna wpłynie na dalsze koleje mojego samotnego wbrew pozorom życia.
Długie były nasze spotkania, czułe rozstania przeciągane, ukrywane spojrzenia i delikatne uściski dłoni.
Niebawem podczas kolejnego spotkania po kinie w parku pierwszy wstydliwy pocałunek. To wszystko zdradzało rodzące się, jeszcze nieforemne uczucia, zbliżające nas do siebie.
Pierwsze dni maja wpłynęły na nas pozytywnie, spotkania nasze były częste, lecz teraz stały się niemal codziennym rytuałem.
Okres przygotowań do egzaminów semestralnych u mnie spowodował rozstania i tęsknotę w kolejnych dniach.
Barbara też przygotowywała się do zakończenia roku szkolnego,
nie mogliśmy tego bagatelizować to przecież miało decydować
o naszej niedalekiej już przyszłości.
Dłużyły się mi dni oczekiwań aby znów się zobaczyć, porozmawiać, po prostu być koło siebie blisko. Czuć obecność drugiej osoby.
Popatrzeć sobie z bliska w oczy. Z niebywałą radością powitaliśmy pierwsze dni wakacji. Poza pracą popołudniami wolny od obowiązków i niepokoju serca o Nią.
Zawsze po pracy spotykaliśmy się z wielką radością w umówionym tylko nam wiadomym miejscu na ławeczce w parku wśród zieleni i śpiewających ptaków.
Pierwszy miesiąc wakacji przeznaczyliśmy już od dawna tylko dla nas, by dni wypełniały chwile spędzone razem. Czując się potrzebnymi i zaabsorbowanymi swoimi osobami.
Tak też uczyniliśmy. Dni były pełne nas.
Przyjaźń powolnym rytmem przeistaczała się w wielką miłość.
Miała nam stanąć w poprzek naszych dróg życia.

Upalne dni i gorące wieczory przy boku ukochanej osoby nigdy nie wpływały tak kojąco na moją duszę jak teraz.
Pamiętam było piękne złote słońce chylące się ku zachodowi.
Jego ognisty blask podziwialiśmy idąc na codzienną przechadzkę daleko za miasto.
Nie pragnęliśmy nikogo widzieć, tylko być z sobą i koło siebie.
Bycie razem wystarczało nam w zupełności.
Moja Basieńka była tym razem jakaś dziwna, nigdy tak się nie zachowywała. Oczy jej jak dwa odbicia żarzącego się słońca były niespokojne. Nie uśmiechała się jak zwykle.
Wyczytać w nich mogłem jakiś głęboki smutek, może odrobinę ukrywanego lęku.
Była piękna, najpiękniejsza muszę przyznać z całą pewnością byłem dumny z takiej dziewczyny - w skrytości ducha.
Spojrzała na mnie pytająco i iskierki łez zamigotały w jej błękitnych
dużych oczach.
Poczułem ból i odrobinę tego lęku, który w niej płynął. Bólu niepewności i cierpienia z ukrytych na dnie serca słów piekących jak rozżarzone do czerwoności żelazo.
Wiesz Janusz ja tak dłużej nie mogę, nie mogę tego wytrzymać.
Muszę ci wszystko wyznać.
Wiesz co się ze mną dzieje gdy stracę ciebie z oczu na chwilę.
Umilkła, nie mogąc wydobyć z siebie ani słowa.
Szczęśliwy jak nigdy dotąd, patrząc ze wzruszeniem na nią - wyszeptałem również cichutko jak i ona - Bajeczko jestem twoim najwierniejszym przyjacielem. Czuję to samo co i ty. Ciężar na sercu mnie gniecie gdy ciebie coś gnębi.
Powiedz czyż nie powinniśmy sobie mówić wszystkiego.
Tak masz rację - wyszeptała cichutko musimy sobie mówić wszystko, nie wolno nam popełnić żadnego najmniejszego błędu, który mógł by nas rozdzielić.
Czy ja myślałam o takim szczęściu, nawet nie marzyłam a ono samo nas spotkało, samo nas odnalazło wśród tylu, tylu ludzi-
czyż to nie bajeczne?
Przytulona do mojego ramienia była szczęśliwa, że jestem koło niej
tak blisko.
Jej gorąca łza, która stoczyła się na moją pierś była łzą szczęścia.
Nic nie powiedziałem, przytuliłem ją tylko mocniej do siebie.
W moim sercu działy się rzeczy dziwne dotąd nie znane.
Nieokiełznane szczęście rozpierało moją duszę.
Usta poszukały ust tak gorących nabrzmiałych miłością i pożądaniem.
Całowałem jej oczy świecące mokre od łez w blasku zachodzącego słońca. Nie było miejsca na twarzy gdzie by nie było dotknięcia moich warg.
Nie broniła się jak dawniej gdy chciałem skraść całusa.
Była cząstką mnie i ja byłem jej istnieniem.

Szczęście, dla którego straciliśmy głowy było w nas, rozsadzało duszę od wewnątrz. Byliśmy szczęśliwi jak ptaki układające się do snu nad naszymi głowami w objęciach rozłożystych gałęzi polnej gruszy. Szeptaliśmy pod nią jak tajemnej powiernicy swoje wyznania i pieszczoty, zaklęcia płynące z ust potokiem pary zagubionych w szczęściu dwojga kochanków.
Świat tylko dla nas istniał, tylko w nas biły serca ukryte pod pięknym jędrnym ciałem, młodym i silnym pragnącym stałych pieszczot, czułych dotknięć.
Napięcie erotyczne dopiero miało osiągnąć szczyty naszych oczekiwanych marzeń.
Słuchaliśmy pieszczot wiatru na listkach drzewa szumiącego w odpowiedzi na jego zalotne podrywy.
Wsłuchani w te wyznania byliśmy bliscy sobie, zakochani, zapomnieliśmy o całym świecie.
Wokół nas kołysały się dojrzewające łany zbóż, gdzieś daleko słychać niespokojny krzyk ptaka układającego się do snu.
Noc prześlicznie rozpościerała swoje ciemne ramiona nad otaczającym nas światem - skrywając nasze pragnienia w rzece gwiazd wypływających na obszary nieba. Niosąc niewiadomą
istnienia - my nie baliśmy się tej niewiadomej. Byliśmy pełni wiary w siebie.
Odbicie gwiazd zapaliło się w jej błękicie oczu blaskiem nieznanego dla nas obojga dotąd szczęścia.
Przytuleni pośród tej nadchodzącej nocy, szczęśliwi i zakochani do obłędu byliśmy bezbronni wobec ogromu nieubłaganego czasu, który mknął wśród milionów gwiazd. Drwił z nas, że chcemy przedłożyć te chwile wzajemnej rozkoszy, sielanki dwojga kochanków.
Wsłuchani w nocne życie tych pól nas otaczających, nieznanych, tak bliskich na znających naszą tajemnicę.
Myśli nasze były wszędzie, wiatr o nich śpiewał każdemu drzewu, kłosy zbóż szeptały między sobą o naszej tajemnicy pochylając swoje główki jedne do drugich.
Cisza, cisza , która nas otaczała była niemym świadkiem tylu ważnych rzeczy, które miały miejsce.
Tuliłem tą główkę uśmiechniętą, całując wszędzie, piersi jej kształtne jak dwa dojrzałe pomarańcze unoszące się w miarowym rytmie przyśpieszonego oddech. Jej czoło, oczy wilgotne od wzruszenia. Wszystko co spotkały moje usta na drodze nigdzie nie napotykając żadnego oporu, po prostu była moją, moją miłością.
Tak trwaliśmy ciałem i duszą połączeni ze sobą do nieprzytomności.
Pod dotknięciem jej ust otworzyłem oczy, pierwsze blaski dnia przebijały się przez gęstą mgłę i ciepłe powietrze letniego poranka.
Mgła wisząca nad samą ziemią dawała złudzenie intymności miejsca gdzie się znajdowaliśmy.
Nie trzeba było słów, wszystko co się nam przytrafiło mówiło samo za siebie, byliśmy szczęśliwi i zakochani tylko to się liczyło.

Już następnego dnia wszystko wydawało mi się jak bajka, jak piękny sen przeżyty w realiach z najwspanialszą dziewczyną, moją dziewczyną.
Bajeczka naprawdę istniała, była moim istnieniem, to dopiero mnie utrwaliło w prawdziwości zdarzeń. Byłem zakochany i to z wzajemnością.
Jeszce kilka czułych spotkań, tak upragnionych, tak oczekiwanych z dnia na dzień. Rzeczywistość dla nas była okrutna ja zmuszony po przebytej chorobie i kilku operacjach w tutejszym szpitalu 10 miesięcy temu dostałem skierowanie na kurację i rehabilitację do Polanicy Zdrój na cały długi miesiąc.
Basia dwa dni później miała zaplanowany wyjazd do rodziny do Sopotu. Mieliśmy się jakoś trzymać tęskniąc za sobą, opowiadać sobie wszystko w listach wysyłanych codziennie.
Nadszedł ten dzień rozłąki, dzień mojego wyjazdu. Odprowadziła mnie na dworzec kolejowy, tu było najtrudniejsze, czas rozstania, pożegnania. Te kilka chwil dzielącą nas od rozłąki staliśmy przytuleni i milczący. Cały długi miesiąc rozstania wydawał mi się najdłuższym miesiącem jaki do tej pory przeżyłem w swoim życiu.
Obietnice, zapewnienia z obu stron. Całując jej ręce, usta ze łzami w oczach. Obiecałem co tylko zapragnęła, wszystko co było w mojej mocy zdolny byłem dla niej uczynić.
Jeszcze z daleka widziałem jej wspaniałą sylwetkę w tłumie stojących ludzi na peronie. Ostatnie gesty pożegnania otwartą dłonią i zostałem z samotnością sam na sam.
Myślałem co przyniesie jutro bez niej, jak wytrzymam tyle godzi i dni. Jadąc tak marzyłem, lecz dusza moja była daleko ode mnie przy mojej ukochanej, najdroższej dziewczynie.
Poddany najcięższej próbie czekania miałem spędzić te kilkadziesiąt dni w samotności, dalekim i nieznanym otoczeniu, wśród obcych ludzi nie rozumiejącymi mojego bólu i tęsknoty z rozstania, nic nie widziałem i nie słyszałem wokół siebie.
Miesiąc rozstania z najukochańszą mi osobą, której mogłem wyznać wszystko, przed którą nie miałem i nie chciałem mieć tajemnic.
Cały czas myślą i sercem byłem przy niej, gdy przymykałem powieki stała koło mnie uśmiechnięta i szczęśliwa.
W miarę przedłużania się podróży koła pociągu rytmicznie wystukiwały - kocham ją, ko-cham ją, ko-cham ją, coraz szybciej i szybciej, tak bez końca,aż do rozbicia tego zdania na niewiadome sylaby, litery - czy to jest realne, czy to naprawdę się zgadza?
Wróciłem do świadomości dopiero na stacji końcowej, przemęczony i nie wyspany.
Wkroczyłem do obcego mi miasteczka, które oczarowało mnie swoimi urokliwymi kamieniczkami, starówką, parkiem. Miałem tu spędzić kilka tygodni i było mi dane je polubić.
Dusza moja błądziła gdzieś w zakamarkach gór Świętokrzyskich
przy mojej ukochanej Basieńce.
Dzień za dniem zabiegi, posiłki, trochę zwiedzania gór Stołowych -
wlokły się ślimaczym tempem przed siebie godzinami mojego w samotności spędzonego czasu.
Jeździłem na wycieczki organizowane przez ośrodek dla zabicia czasu. Urocze zakątki ziemi Kłodzkiej. Podziwiałem malownicze pejzaże gór Stołowych i czarodziejskie jego zakątki.
Olbrzymią bazylikę i urocze miasteczko Wambierzyce.
Wiele bym dał by właśnie moja Basieńka była przy mnie i oboje mogli podziwiać to piękno, zwielokrotnione jeszcze jej obecnością.

Och! co za szczęście by było gdybyśmy mogli oglądać te wszystkie cudeńka wspólnie. Ciesząc się wszystkim wokoło i sobą nawzajem.
Przeżywając wspólnie własne chwile szczęścia w tym otoczeni.
To były tylko mrzonki, nierealne marzenia dalekie od rzeczywistości.
Myśli te były złudzeniem ukrywanej, wyolbrzymionej tęsknoty.
Tak mijały ciężkie dla mnie dni samotności.
Pierwszy list otrzymałem po kilku dniach był moim ukrytym śladem
łączącym nasze wspólne myśli, pragnienia. Każde słowo wprost
pożerałem wzrokiem, całowałem wszystkie miejsca na liście gdzie dotykała jej delikatna dłoń.
Opisywała w szczegółach samotne wycieczki nad morze, przepiękne widoki z Sopockiego molo na otwarte morze i olbrzymie statki w dali. Rybaków wypływających na połowy i ich powroty.
Ogromne ZOO w Oliwie, wszystko opisywała w najdrobniejszych szczegółach podkreślając to własnymi spostrzeżeniami.
Dwa kolejne listy dostałem w kilkudniowych odstępach. Ja napisałem jej kilka listów co drugi , trzeci dzień opisując swoje kolejne dni i tęsknotę za nią. Opisywałem wycieczki, zwiedzane miejsca i piekący ból w sercu za jej błękitem oczu i zapachem włosów.
Przez te kilka ostatnich dni do zakończenia turnusu liczyłem każdą godzinę przybliżającą mnie do spotkania z kochaną osoba.
I znowu te same widoki przetaczające się za oknami wlokącego się pod górę i mknącego z góry pociągu.
Oczom ukazywały się szczyty, przełęcze, mijane wioski i miasta,
aż wszystko utonęło w gęstniejącym mroku nadchodzącej nocy.
Jechałem pełen obaw i niepokoju w sercu, pełen rozterek, czy będzie jak dawniej.
Znajomy peron i już byłem w drodze do domu, tak lekko i z rozkoszą wracałem znowu do tego miasta.
Bajeczki jeszcze nie było, miała wrócić za dzień lub dwa.
Serce biło mi jak młot, który uderza o kowadło, tym kowadłem była myśl o niej. Ciągła obawa czy się nie zmieniła względem mnie.
Jak zareaguje na nasze spotkanie po takiej długiej rozłące.
W dzień jej przyjazdu byłem niecierpliwy, kiedy zbliżała się ta godzina popędziłem pełen ukrywanej radości na skrzydłach tęsknoty w stronę stacji.
W tłumie wysiadających ludzi dostrzegłem moją najbliższą, szła wypoczęta i opalona - ale czy jeszcze moja, czy moja zadawałem sobie skrycie to istotne pytanie.
Obawy moje miały się rozpłynąć niebawem przy pierwszym skrzyżowaniu naszego wzroku. Spojrzenie nasze tłumaczyło wszystko.
Jej oczy skrzące się od łez szczęścia przy powitaniu, nie potrzeba było więcej, rozpierała mnie radość i duma z mojej dziewczyny.
Jej rozbrajające słowa - tak bardzo mi ciebie brakowało, czy wiesz?
Tyle mam ci do powiedzenia. Słowa same cisnęły jej się na usta.
Ja stałem szczęśliwy ze ściśniętym gardłem i mocno bijącym sercem
pełen radości ze szczęścia na które tak długo musiałem czekać.
Z tego wszystkiego zapomniałem jej wręczyć bukietu czerwonych róż, które trzymałem w ręce. Wyciągnąłem bukiet i jej podałem.
Wciąż trzymając jej ręce w swoich nie mogłem wydobyć słów tak potrzebnych w tej chwili. Nie były one nam potrzebne, wystarczyły spojrzenia, żeby zrozumieć co się ze mną dzieje, co dławi mi słowa w gardle.
Ludzie przechodzili, patrzyli jak para kochanków stała w objęciach zwarta długim pocałunkiem rozbrajającym zapory stworzone z ciągłego niepokoju i tęsknoty.
Tak staliśmy długo patrząc sobie w oczy i czytając w nich swoje pragnienia i radości. Jakby nikogo nie było na świecie oprócz nas
- jak Romeo i Julia w sobie widząc cały świat.

Czas znowu szybko płynął, wolne chwile spędzaliśmy na wspólnych marzeniach, na wycieczkach we dwoje w pobliskie Góry Świętokrzyskie. Dni były pełne niespodzianek, niewiadomych lecz przyjemnych przygód.
Życie, dni tak szybko płynęły, były jedną wielką przygodą, jedynym wspólnym celem.
Oboje tak bliscy sobie nie chcieliśmy nikogo poza sobą.
Cieszyliśmy się wszystkim,chodziliśmy wszędzie, wszystko nas ciekawiło i intrygowało co nas wokoło otaczało.
Życie nie było nam nieznane, nie stanowiło jakiejś niewiadomej.
Wspólne chwile spędzane wypełnialiśmy marzeniami o naszej wspólnej niedalekiej przyszłości.
Niewielki domek, lub mieszkanie, nie mieliśmy wygórowanych potrzeb na początek naszego wspólnego życia.
Marzyliśmy o wycieczkach w dalekie nieznane tereny, kotliny górskie, przełęcze, panoramy oglądanych wspólnie gór.
Oboje kochaliśmy kwiaty, chodziliśmy i podziwialiśmy przepiękne ogródki pełne rabat kwiatów i krzewów róż.
To były nasze wspólne marzenia, o których bardzo często rozmawialiśmy spędzając mile razem czas.
Znajomi naprawdę nam zazdrościli takiego wielkiego szczęścia.
I znowu tak szybko leciał czas, rankiem do pracy, po pracy kilka godzin nauki w domu by wieczorem w umówionym miejscu trzymając się za ręce być blisko siebie. Oboje byliśmy spragnieni tych czułych chwil, tych spojrzeń pełnych miłości i oddania.
Jest przysłowie nie ma miłości bez zazdrości, tak też między nami czasami były takie spięcia, oboje zazdrośni o kierowanie wzroku na inne osoby. Po takiej wymianie zdań oboje ze zdwojoną siła wyznawaliśmy sobie wzajemną miłość, wierność i zaufanie.
Maleńka moja gwiazdko mówiłem do niej gdy była w moich objęciach, byliśmy wtedy bardzo, bardzo szczęśliwi, szeptaliśmy sobie nawzajem czułe słówka.
Nadeszła jesień, między nami nic się nie zmieniło, nawet byliśmy spleceni jeszcze bardziej trwalszym węzłem miłości, miłości już dojrzałej, nie chwiejnej z byle jakiegoś błahego powodu.
Lecz nie można było jej nazwać rozsądkiem, chociaż były chwile kiedy wspólnie zastanawialiśmy się nad historią naszej miłości i wytyczaliśmy jej dalsze tory na najbliższą przyszłość.
Najlepszym dowodem naszego przywiązania do siebie było wzajemne zrozumienie, aktywność obojga względem naszej wspólnej tak cenionej miłości. Z drobnego nawet powodu cieszyliśmy się jak małe dzieci.
Pamiętam kiedyś kupiłem jej pierścionek z pięknym czerwonym oczkiem,i całując namiętnie jej gorące usta prosiłem by go przyjęła w dowód mojej miłości do niej. Zrobiła niewinna minę i odrzekła, że jeszcze nie jest całkowicie pewna mojej miłości. Mogła by przyjąć ale z zielonym oczkiem, nie namyślając się wile następnego dnia podarowałem jej właśnie taki jak chciała. Symbol nadziei, odpowiedziała przekornie, że przyjmie ale w dowód naszej przyjaźni
dorastającej dopiero do miana miłości. Żeby więcej nic nie mówiła zamknąłem jej usta swoimi pieszcząc jej pachnące przepięknie włosy. Pieściłem jej piersi, dwa wulkany pulsujące rozpierane od wewnątrz, dopiero wtedy wielkie uczucie rozkoszy zastąpiło uczucie tęsknoty tajonej z obu stron.
I znowu mijały najszczęśliwsze dni w moim życiu tak prostym i nie znającym wcześniej smaku rozkoszy z dawania i brania pałającej miłości z obu stron.
Jej smutek był moim, jej radość była moją radością.
Tak bliscy sobie nie znający słowa cierpienie, nie słysząc go nigdy w swoich wypowiedziach. Oboje młodzi po niespełna dwadzieścia lat, tacy szczęśliwi, zakochani.

Nie zwróciłem nawet większej uwagi jak moja Basieńka przybladła, była teraz jakby troszkę cichsza, spokojniejsza, miej interesowały ją rzeczy, którymi dawniej żywo się interesowała, co było dla niej ciekawe i niezbadane.
Sądziłem, że ten ciągły niepokój, ciągła obawa, która i mnie nękała o nią była i u niej tą samą przyczyną.
Tymczasem nadeszły słotne dni, rozdzieliły nas na kilka dni, ciągłe deszcze i chłodne powietrze osłabiły ją i źle wpłynęły na samopoczucie.
Wielkimi krokami kroczyła ku nam jesień, nasączając ziemię, którą zaczął chwytać lekki przymrozek. Z szarugami, silnymi wiatrami jesień wydała się ponura i zła.
W pogodniejsze dni w słabnących promieniach słońca wychodziliśmy na krótkie spacery, ponieważ moja Basieńka czuła się osłabiona. Spacerowaliśmy po znajomym parku stąpając po złotym runie jesieni, która słała nam pod nogi. Wiatr urządzał igraszki podrywając co i rusz tumany złota kolorowych liści.
Stąpaliśmy po tym puszystym dywanie zapadając się po kostki.
Długie wieczory spędzaliśmy w kawiarence lub kinie ciesząc się sobą nawzajem, swoimi pieszczotami jak dawniej.
Nie bacząc na zmieniającą się porę roku, nic nam nie było straszne, byle być koło siebie. Tak wplątani w spokojne szczęśliwe życie szliśmy w dzień następny, w postępującą w naszym kierunku przyszłość.
Teraz wspólnie marzyliśmy o tym nie tylko po kryjomu mówiąc sobie o niej w najbardziej delikatnych słowach, słowach kochanków.
Mieliśmy na to dużo czasu, na ciągłe refleksje czekającego nas wspólnego życia.
Myśleliśmy poważnie, chociaż szczegółów nie wyjawialiśmy nikomu.
Basieńka za rok jako dyplomowana ekonomistka, ja jako przyszły technik.
Wiedzieliśmy o sobie wszystko - nic co ludzkie nie było nam obce - tak mawialiśmy śmiejąc się nawzajem.
Byliśmy ze sobą bardzo szczęśliwi, nic nie stało nam na przeszkodzie, by połączyć nasze losy w jedno. Spleść je w nierozerwalne szczęście rodzinne.
Początkowa faza zimy dała się we znaki wszystkim, chociaż śniegu długo nie było widać, dął ostry, zimny wiatr niosąc na swoich skrzydłach mróz i rozpacz - wielką rozpacz dla mnie.
Bajeczka zaczęła narzekać, że trochę się nad ziębiła. Więc nie było innego wyjścia jak odwiedzać ja w mieszkaniu u niej.
Rodzice Basi od dawna wiedzieli o naszym związku i byłem bardzo mile widziany u niej w domu.
Niepokój mój przerastał wszystko, była blada i wyczerpana, wyglądała jak cień mojej dawnej Bajeczki.
Nastąpiły dni ciągłego niepokoju - niepokoju dyktowanego jej cierpieniem, jej bólem, gorączką, która trzęsła nią jak w febrze.
W święta Bożego Narodzenia odwiedziłem ją jak co dzień. Ku mojej i rodziców rozpaczy Basia leżała w łóżku rozgorączkowana i załamana. Mimo moich ciągłych pieszczot i zapewnień, że niebawem wróci do zdrowia, że to nie potrwa długo.
Lekarz nie pozwolił jej wstawać, ponieważ grypy nie wolno było przeziębić.
Tak siedziałem koło niej trzymając ją za rozpalone ręce i tuląc gorącą głowę. Spoglądałem w jej ogromne niegdyś błękitem pałające oczy, teraz zmatowiałe, lecz czule patrzące na mnie, jak kiedyś gdy wyznawaliśmy sobie słowa miłości.

Całowałem jej gorące rozpalone usta, wiedziałem, że była szczęśliwa nawet wtedy gdy leżała w łóżku, a ja byłem blisko tuż koło jej rozpalonych piersi, na których układałem głowę i tuliłem się do niej.
Po kilku dniach słaniając się na nogach, od wyczerpującej choroby
- wstała, nie była już to ta sama Basieńka, to był cień mojej kochanej dziewczyny - dawniej wesołej, uśmiechniętej.
Łzy same cisnęły mi się do oczu, mimo, że była tuż koło mnie.
Ból w sercu nie ustępował, przekonywała swoimi pieszczotami, że jest blisko mnie i nadal mnie kocha.
Lecz nie zdążyła tego bólu ukoić, bo znowu miała przyjść rozpacz tym razem stokrotnie większa i boleśniejsza.
Po badaniach, które przeszła lekarz stwierdził ostry atak anemii złośliwej atakującej po kolei cały układ odpornościowy, na który nie ma lekarstwa - organizm musi sam walczyć - albo zwycięży albo się podda. Teraz dopiero zrozumiałem dlaczego kiedyś mi się zdawało, że Basieńka bladła w oczach. Nie domyślała się co nadchodzi bo nikt nie miał odwagi jej tego wszystkiego wyjaśnić. Ja z jej rodzicami czekaliśmy co przyniosą dalsze godziny i dni.
Gardło dławił ból i rozpacz, połykałem gorzkie łzy po kryjomu.
Patrzyliśmy przez kolejne dni na stygnące ciało mojej najukochańszej dziewczyny. Śmierć o czym do tej pory nie myślałem i nie dopuszczałem takiej możliwości do swojej głowy nadchodziła kocim krokiem powoli. Skradała się, aż stanęła już koło niej. A ona biedna pocieszała mnie jeszcze w ostatnich słowach swojego tak krótkiego życia, którego płomień gasł ostatnim dogorywającym blaskiem. Mówiła, że będzie jeszcze jak dawniej, wspominała nasze chwile spędzone razem - mające być jej pierwszą i ostatnią miłością na tej ziemi. Uśmiechałem się przez łzy, myśląc o tym, że nawet nie zdawała sobie sprawy co znaczy ta choroba, z której do tej pory nikt nie uleczył na łożu śmierci. Choroba, która jak pijawka wysysała krew z organizmu pozostawiając tylko wodę w żyłach.

Rozdzierający ból targał moim sercem, ściskając jej stygnące ręce, całując zamknięte już powieki - zamknięte już snem wiecznym.
W domu tym pogrążonym w rozpaczy i smutku zawładnęła śmierć, zmogła miłość, szczęście rodzinne zabierając jedyne dziecko rodzicom, szczęście dwojga kochających się ludzi siejąc tragizm i kamienny smutek w sercach najbliższych osób.
Delikatny uśmiech zastygł na jej delikatnej twarzy, leżała na pościeli okryta białym prześcieradłem. Nawet teraz piękno emanowało od niej, symetryczne ciało skrywała biel. Była już tylko figurą nie reagującą jak dawniej na troski, ból i cierpienie.
Teraz było jej już dobrze, niczym się nie martwiła, była szczęśliwa
zasypiając snem wiecznym zabrała ze sobą mój ostatni pocałunek, który był uwidoczniony w jej uśmiechu. Uśmiechu tak kiedyś rozbrajającym, teraz siejącym tylko ból, którego ostry długi sztylet ciął serce i tam pozostał na wieczność.
Wszystkie problemy życia zostawiła dla mnie, nie chciała niczego, żadne pragnienia nie były jej teraz znane. Nie pragnęła teraz nawet mnie, zabrała swoje i moje szczęście ze sobą w daleką drogę, daleką i nieznaną. Drogę nieznaną, będącą ciągłym cierpieniem mojej tęskniącej duszy, nie mogącej się pogodzić z myślą o rozstaniu na zawsze po takich szczęśliwych miesiącach spędzonych razem. Miesiącach, które przeleciały jak chwila, zostawiając ciszę i ukojenie nie mająca dać spokoju w dzień ani w nocy. Wszędzie o każdej porze widząc jej wielkie niebieskie oczy. Mijał czas, czas mojej rozpaczy, jak kiedyś szczęśliwy tak teraz opuszczony, targany bólem wewnętrznym. Nikogo nie widziałem, nie chciałem się z nikim dzielić swoim cierpieniem i samotnością.
Wiedziony instynktem nieznanym na miejsce naszych schadzek, nie mogłem sobie uświadomić naszego rozstania na zawsze. Biegłem może ją tam spotkam. Coś mnie tam gnało, coś nie dawało mi spokoju, jednak za każdym razem było tam pusto i cicho, miejsce to zasypane śniegiem, szarpane przejmującym wiatrem było mi tak bliskie w sercu, choć rzeczywistość stawała się obca i odstraszająca. Śnieg prószył z zachmurzonego nieba srebrzystym puchem lecz nie dla mnie było cieszyć się jego urokiem. Cóż mógł znaczyć teraz świat dla mnie bez ukochanej sercem i duszą osoby.
Załamany i zatracony pośród tłumów błądziłem po tym świecie samotny i opuszczony. Pojednać mi się przyszło i wytyczyć plany na najbliższą przyszłość.
Postanowiłem cierpienie zagłuszyć nieustającą pracą nad sobą i nauką. Mimo wszystko praca i nauka nie wystarczają mi, szukam nowych źródeł, nowych obowiązków i wyzwań odpędzających myśli.
Niewiele to pomaga, trwały ślad pozostał na zawsze wewnątrz, dający znać o sobie w każdej chwili wspomnień, powracających do przeszłości tak niedalekiej a już przesiąkniętej morzem łez.
Czy dusza mojej dziewczyny pozwoli mi kiedyś powrócić na łono takiego szczęścia jakie przeżywałem z NIĄ.
A kwiaty na Twoim grobie tak cudnie pachną
jak włosy Twoje gdy wtulony w nie
całowałem usta Twoje namiętne.
Czule szeptałem słowa miłości
widząc w oczach Twoich odbicie tęczę.

Gdy dziś słyszę dzwonów głosy dźwięczne
z mojej piersi się wyrywa
tęskne za Tobą westchnienie
że głosu Twojego już nie usłyszę
gdy czule szeptałaś słowa miłości
wpatrzona w oczu moich tęczę.

A kwiaty na twoim grobie
tak cudnie pachną..........................................

-----ANTEK-----

 

Dwunastu Apostołów
Bajki braci Grimm
To było trzysta lat przed narodzeniem pana Jezusa. Żyła wtedy matka, która miała dwunastu synów, ale była tak biedna, w takiej nędzy, że nie wiedziała jak dłużej utrzymać się przy życiu. Codziennie modliła się do Boga, by raczył sprawić, aby wszyscy jej synowie żyli wraz z obiecanym zbawicielem na ziemi. Gdy bieda stawała się coraz większa, wysyłała jednego po drugim w świat, aby poszli za chlebem. Najstarszy zwał się Piotr, wyruszył, i zaszedł już daleko, cały dzień drogi, gdy trafił do wielkiego lasu. Szukał wyjścia, ale nie mógł go znaleźć i błądził coraz bardziej; odczuwał przy tym tak wielki głód, że ledwo stał na nogach. W końcu osłabł tak bardzo, że musiał się położyć i myślał, że jest bliski śmierci. Naraz stanął koło niego mały chłopiec, który jaśniał w blasku, a był taki piękny i uprzejmy jako anioł. Dziecko klasnęło w dłonie, tak że musiał spojrzeć w górę i je zobaczyć. Wtedy rzekło: "Dlaczego siedzisz tu przygnębiony?" 'Ach,' odrzekł Piotr, 'chodzę po świecie za chlebem, aby jeszcze ujrzeć zwiastowanego drogiego zbawiciela, oto moje największe życzenie.' Dziecko rzekło 'chodź ze mną, a spełni się twoje życzenie.' Wzięło biednego Piotra za rękę i poprowadziło go między skały. do wielkiej jaskini. Gdy weszli, wszystko lśniło od złota, srebra i kryształu, a po środku stało dwanaście kołysek jedna obok drugiej. Wtedy anioł rzekł: 'połóż się do pierwszej i prześpij się trochę, ja cię ukołyszę.' I Piotr tak zrobił, a aniołek mu śpiewał i kołysał go tak długo, aż zasnął. A gdy spał, przyszedł drugi brat, którego także przyprowadził anioł stróż, i jak pierwszego ukołysano go do snu, a potem przyszli inni po kolei, aż wszystkich dwunastu leżało w złotej kołysce i spało. Lecz spali 300 lat, aż do tej nocy, gdy narodził się zbawiciel świata. Wtedy się zbudzili i byli z nim na świecie, a zwano ich dwunastoma apostołami.
 
 Pytania do wywiadów -zaproszonych poetów.
1. Czym jest dla ciebie poezja? 2. Kim jest poeta? .3. Jak stać się poetą? 4. Jak powstają twoje wiersze? 5. Dlaczego poezja? Czemu piszesz wiersze? Jak to się zaczęło? 6. Gdzie szukasz inspiracji? Co napełnia cię natchnieniem? Co cię motywuje? 7. Czym jest talent? Czym jest natchnienie? Skąd się biorą? 8. Kiedy sięgasz po pióro? W jakich sytuacjach? 9. Co ci przeszkadza w pisaniu? 10. Jak sobie radzisz ze zniechęceniem? 11. Jak rozwijasz swój warsztat poetycki? 12. Twoje książki poetyckie – jak powstały? O czym są? Dlaczego takie, a nie inne wiersze? .13. Biogram: kilka słów o mnie/sobie/.
14. Jakie masz osiągnięcia w swojej twórczości? 15.Czy masz plany dotyczące kontynuacji swoich wydań.16. Marzenia Twoje na co dzień i w twórczości.
Pomiędzy 8/9 pyt. umieść swój 1 wiersz w/g uznania. oraz 9/10 jeszcze 1. pozdrawiam. mój email. 1antonijan1@gmail.com